Wyobraź sobie taką sytuację. Masz dorosłego syna. Sprowadził ci się znowu do domu. Wszystko, co napotyka po drodze, zamienia w pył. Jest domowym niszczycielem rzeczy materialnych. Na dodatek trzy ostatnie dni spędził w kotłowni. Palił, co tylko wpadło mu w ręce. Pozostałości po remoncie, kapcie, ciuchy. Szło wszystko w tempie zawrotnym. Efekt? Piec nie wytrzymał. Do wymiany. A on wyszedł z kotłowni cały wybrudzony od stóp do głów. Po trzech dniach. Jak starszy kotłowy.
I co teraz? W takiej sytuacji? W domu tragedia, wydatek, ultimatum, a może proces o pokrycie kosztów wymiany pieca przez syna, być może próba ubezwłasnowolnienia, może szpital psychiatryczny… Nie, to nie ta droga. To droga sprawiedliwości. Bóg proponuje inną – drogę miłosierdzia, drogę MIŁOŚCI.
Opisane doświadczenie to biblijny piec, w którym próbowane jest złoto czy srebro. Do najczystszej postaci. Jeśli pozostaniesz na zewnątrz pieca, będziesz jeszcze do ognia dorzucać bez opamiętania. Jeśli będziesz grozić, narzekać, krzyczeć – to spłoniesz. Trzeba wejść w tę sytuację. Do środka pieca. A ochłodą, powiewem w piecu jest miłość.
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadł wszelką wiedzę,
i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał –
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic mi nie pomoże.1 Kor 13, 1-3
Wiem już, że MIŁOŚĆ jest najważniejsza. A jak wygląda w praktyce? Jak przejść przez to doświadczenie, przez takie „wypalanie w piecu”? Co mówi mama opisywanego wcześniej syna?
Miłość cierpliwa jest
Trzy dni czekałam, aż wyjdzie z tej kotłowni.
Ja nic nie mogę, mogę tylko patrzeć. Chodzę i sprzątam po nim. Nie komentuję, zbieram, piorę. Rozrzuci papierosy, buty… nachlapie w łazience, zrobi błoto, zniszczy meble… nawet jeśli przyjdzie chwila zdenerwowania, to reflektuję się i poprawiam błąd. Mówię: Boże, bądź uwielbiony, pobłogosław to dziecko. Robię kawę, pytam go: chcesz kawy? Syn ciągle narzeka, jakie ma życie, jak jest mu źle. Wytrzymuję oskarżenia. Wytrzymuję to wszystko.
łaskawa jest.
Mówię: Synku, nie masz kary. Nie wyrzucam mu tego, co zrobił. Rozumiem ten proces, wiem, o co chodzi. Powiem do niego łagodnie, robię swoje, zapytam, czy czegoś potrzebuje. Widzę, jak się z tym męczy. Widzę rozpacz w sercu mojego dziecka, ból, krzyk o pomoc.
Miłość nie zazdrości
To mój syn, kocham go, nie zamieniłabym na innego.
nie szuka poklasku
Nie szukam pochwał z powodu tego, co robię i jak robię. To nie moja zasługa. Kiedyś bym się denerwowała, teraz rozumiem.
nie unosi się pychą;
To, co robię jest normalne. Muszę przetrwać. To jest mój syn.
nie jest bezwstydna,
Nie interesuje mnie spojrzenie innych, co inni mówią, że syn jest taki, że mówią: Kim on jest, wyślij go na leczenie. Nie interesuje mnie to. Przemknęło mi to przez głowę, że wygląda to jak choroba psychiczna. Zreflektowałam się. Przecież to nie to.
nie szuka swego,
Kupimy nowy piec, synku. Nie masz kary. A co możemy zrobić innego?
nie unosi się gniewem,
Nie chcę robić awantury. Uśmiecham się i czule na niego patrzę. Dbam o niego jak o każdego innego w rodzinie, mówię: Usiądź z nami przy stole, zapraszam go. Tak ma być.
nie pamięta złego;
Nie wypominam Ci tego, synku. Nie wracamy do tego. Przechodzimy do porządku dziennego. Czekamy cierpliwie, kiedyś się przełamie.
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wiem. To są konsekwencje mojego uwikłania, mojego grzechu. Taka jest prawda. Mój syn jest zniewolony. Musiał tak zrobić, wiem o tym.
Wszystko znosi
Mogłam tylko patrzeć na to, co robi.
wszystkiemu wierzy,
Jezu, ufam Tobie. Jezu, ty zaufałeś mi, pokazałeś, jak mam to zrobić.
we wszystkim pokłada nadzieję,
W Twoje ręce oddaję Ci, Jezu, mojego syna, jego chorobę, to, że musi tak robić. Zgadzam się na ten kielich, na to doświadczenie. Panie, podajesz mi ten kielich goryczy, ale już złagodzony. Wiem, że tak musi być.
wszystko przetrzyma.
Jezu, wytrzymam tęsknotę za tym, że go przemienisz, przetrzymam ten trud. Dziękuję, że już go przemieniasz.
Miłość nigdy nie ustaje,
Kocham Cię, mój Umiłowany Synu. Zawsze będę Cię kochać.
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
choć zniknie dar języków
i choć wiedzy [już] nie stanie.
Po części bowiem tylko poznajemy
i po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecinne.Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [ujrzymy] twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś będę poznawał tak, jak sam zostałem poznany.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
największa z nich [jednak] jest miłość.1 Kor 13,8b-13