Trudność po ludzku jest bolesna. Powtarzaliśmy za naszymi mówcami: „Spraw Bogu przyjemność”, nie skupiaj się na sobie, trwaj myślami przy Bożej obecności… Jak to zrobić w trudności, która mnie dotyka? Pomyśl: jak zrobiłby to Jezus?
Patrzmy na Jezusa, przewodnika wiary i dawcę jej pełni. On zamiast dostępnej Mu radości przyjął krzyż, nie zważając na hańbę, a potem zasiadł po prawicy tronu Bożego. Myślcie o tym, który ze strony grzeszników zniósł taki względem siebie sprzeciw, abyście wyczerpani nie upadli na duchu. W walce z grzechem nie opieraliście się jeszcze aż do krwi. Zapomnieliście o zachęcie, która zwraca się do was jak do synów: „Synu mój, nie lekceważ nauki Pana; karcony[1] przez Niego, nie zniechęcaj się. Bo Pan ćwiczy, kogo miłuje; chłoszcze każdego syna, którego uznaje”.
Hbr 12, 2-6 z przekładu Biblii Pierwszego Kościoła
Patrzmy na Jezusa. Jezus jeszcze bardziej nas umiłował przez to, co wycierpiał… W Liście do Hebrajczyków czytamy: Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka. Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają, nazwany przez Boga kapłanem na wzór Melchizedeka.
Hbr 5,5-10
Jezus zniósł cierpienie w Swojej uległości i posłuszeństwie woli Ojca.
GDZIE MAM TRUDNOŚĆ?
Podstawową rzeczą jest oddzielić trudność od narzekania. Trudność przychodzi bezwiednie, niezależnie od Ciebie, to coś nowego do pokonania, na przykład spotkała Cię sytuacja – choroby, wypadku, cierpienia, wobec którego jest się bezsilnym. Bywa jednak i tak, że to ty myślisz, że masz jakąś chorobę. Opowiadasz o dolegliwościach, wchodzisz w narzekanie. A badania medyczne nic nie wykazują. Wskazuje to, że problemem jest psychosomatyka. Skąd się bierze? Twoje projekcje, lęki, przekonanie, że coś mi jest przekłada się na reakcje ciała. Prowadzi to do tego, że za chwilę wmówisz sobie chorobę. Być może uciekasz w chorobę, w narzekanie, koncentrację na ciele, bo nie chcesz pracować nad problemem duchowym; Może masz tak: problem duchowy odsuwam, przykrywam czym innym, by nie pracować nad sobą, zastępuję dyscyplinę duchową wędrówką szlakiem gabinetów medycznych. Odwodzi mnie to od tego, co mam czynić – być dobrą, obecną, ofiarną, czułą żoną, być dobrym, kochającym mężem dbającym o bezpieczeństwo rodziny, również finansowe (tu mogą zdarzyć się uniki – nie zarabiam, bo jestem chory… nie mogę więcej pracować… a prawda jest taka: nie chce mi się pracować; to też brak dyscypliny, a ja mam wytłumaczenie, by się od tej dyscypliny wywinąć… albo inna sytuacja: pracuję dzień i noc, żeby moje dzieci miały lepiej lub bo takie są potrzeby finansowe rodziny i mówię, że nie mam czasu… nie mam czasu na modlitwę, na niedzielną Mszę świętą, jestem bardzo zajęty… wykręcam się od dyscypliny duchowej). Jeśli przez lata tkwiłem w objawach psychosomatycznych, to postawa trwania przy chorobie może mieć źródło w lęku, że jak mi nic medycznie nie będzie, to co mi zostanie? Jakaś pustka, nie poradzę sobie, do tej pory choroba mnie stanowiła, ona tłumaczyła mnie z moich niedoskonałości duchowych i psychicznych, inaczej nie funkcjonuję jak w chorobie, nie umiem żyć bez choroby, ona dotąd wypełniała mój czas, absorbowałem uwagę otoczenia moimi dolegliwościami; byłem ważny przez to, że mi coś było, zależało mi, by przekonać innych, że naprawdę coś mi jest, bo tak źle się czuję i ponarzekam sobie! Rozważ też inną sytuację: być może zaniedbuję moje zadania jako mąż, żona, pracownik, uciekam od nich, marnotrawię czas w Internecie, na inne niepotrzebne zajęcia- bo nie chce mi się wykonywać podstawowych obowiązków? Uciekam może w sytuację, zajęcie, które też jest prawdziwe, ale tak manipuluję faktami, żeby dostać zgodę – na przykład od współmałżonka czy szefa w pracy – na uniknięcie wykonania obowiązku?
Czy znajdujesz się w tych przykładach?
Pobłądziliśmy mieszając pojęcia, wzięliśmy narzekanie za trudność! Pomyśl: co się stanie z Tobą, gdy Tobie trudności odejdą? Będziesz wtedy szukać trudności, bo czegoś Ci będzie brakować? Co wtedy zostanie? Narzekanie? Pamięć o tym, jak było trudno?
JAK RADZIĆ SOBIE Z TRUDNOŚCIĄ?
Co robić z trudnością? Mam dwa wyjścia – albo będę wielbił Boga albo mówił, jak mam trudno. Zatem przyjąć trudność z powodu Chrystusa! Jeżeli narzekasz, to nie z powodu Chrystusa masz trudności. Jeśli przyjmiesz je i odniesiesz do Męki Jezusa, nie będziesz mieć dręczeń. Jezus jeszcze bardziej nas umiłował przez to, co wycierpiał… Hiob przyjął to, co dobre z rąk Pana, przyjął również to, co było trudne – jako Boże. Jezus uczy nas czystej miłości. Nie umiłujesz, gdy narzekasz… Gdy zgodzisz się, umiłujesz. Gdy odejdą trudności, zostanie Ci sama wdzięczność, samo umiłowanie. Później nie chcesz już wrócić negatywnymi myślami w trudności. Powiesz: były one korzyścią, wielbieniem Boga. Rozeznajesz: było to konieczne dla mojego zbawienia! Przypomnij sobie Bakhitę – kiedy stała przed komisją mającą zadecydować o jej przyjęciu do zakonu. Jej imię znaczy: „Szczęściara”. Hierarcha kościelny pyta ją:
- Uważasz że to właściwe imię dla ciebie?
- Tak, jestem szczęśliwa.
- Co sprawia, że jesteś szczęśliwa?
- Miłość Boga, która towarzyszy mi przez całe życie. Nawet wówczas, gdy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Całe moje życie jest darem od Boga.
- Wiem, że przeżyłaś wiele upokorzeń, zostałaś porwana i torturowana…
- Gdybym spotkała te osoby, uklękłabym przed nimi i ucałowała ręce, ponieważ gdyby to wszystko się nie wydarzyło, nie byłabym chrześcijanką. Może nie zdawali sobie sprawy z tego, że mnie krzywdzili, nie widzieli w tym nic złego…
Bakhita przyjęła trudności. Bakhita wybaczyła. Bakhita jeszcze bardziej umiłowała przez to, co wycierpiała.
Postawa Bakhity przypomina świętego Szczepana w sytuacji, kiedy modlił się za prześladowców, którzy go kamienowali: „Panie, nie poczytaj im tego grzechu!” Dz 7, 60b
Szczepan wykonał to, co Jezus uczynił: prosił o wybaczenie dla swoich oprawców. Jezus poprosił Boga o wybaczenie dla tych, którzy zadawali Jemu cierpienie… oddał chwałę Bogu.
Bóg ma zacny plan. I dotrzymuje danej obietnicy. Z każdego doświadczenia przyjętej łaski wyprowadza dobro. To troskliwy Ojciec, który nie zadaje pytań, pozwala odejść i raduje się z powrotu. Jesteś jak ten syn marnotrawny, który sam się wpędził w trudności. Ktoś sam wpędził się w trudność przez pornografię, masturbację lub inne uzależnienie, ktoś przez podjętą decyzję życiową. Gdy wracasz do Boga w trudnościach, przez to, co wycierpiałeś, jeszcze bardziej Jemu ufasz. Porzuć już narzekanie, że trudno z tego wyjść, a zostanie ci radość. Trudność jest łaską!
Łaskę od Boga staraj się przyjmować tak, jak On ją zsyła i pod taką postacią, pod jaką zsyła. Święta Faustyna wspomina następujące doświadczenie: w przeddzień rekolekcji zaczęłam się modlić, żeby Pan Jezus udzielił mi choć trochę zdrowia, żebym mogła wziąć udział w tych rekolekcjach, bo tak źle się czuję, że może one mi będą ostatnie. Jednak skoro się zaczęłam modlić, zaraz uczułam jakieś dziwne niezadowolenie, przerwałam modlitwę prośby. Zaczęłam dziękować Panu za wszystko, co mi zsyła, poddając się zupełnie Jego świętej woli – wtem uczułam w duszy głęboki pokój. Wierne poddanie się zawsze i we wszystkim woli Bożej we wszystkich wypadkach i okolicznościach życia, oddaje Bogu wielką chwałę; takie poddanie się woli Bożej większą ma w jego oczach wagę, niż długie posty, umartwienia i najsurowsze pokuty. O, jak wielka jest nagroda za jeden akt miłosnego poddania się woli Boga.” Wiele rzeczy, o które prosisz, nie daje ci pokoju serca, ponieważ prosisz o coś, co nie leży w planach Boga, o czym On wie, że nie przyniesie ci dobra, lecz zaszkodzi”.
Jerzy Zieliński, 365 dni z Bożym Miłosierdziem
Boisz się? Lęki, które Ci towarzyszą, wynikają z braku ufności, z braku wiary. To efekt Twojego prognozowania, projekcji.
Wiara decyduje o postawach, jakie przyjmujemy. Tam, gdzie występuje, rodzi zdolność trwania w trudnościach, odwagę ofiarowania siebie, a nawet decyzję wydania swego życia za innych. Tam, gdzie jej nie ma, nie ma też nadziei, a życie kończy się druzgocącą klęską, nierzadko połączoną z buntem przeciw Bogu. Święty Paweł Apostoł wyjaśnia nam, że człowiek, który żyje poza światem wiary, nie może pojąć spraw Bożych. Jest ślepy na wszystko, co Boża mądrość skryła w wydarzeniach, szczególnie tych połączonych z cierpieniem. Ten rodzaj ślepoty jest tragiczniejszy od braku fizycznego wzroku, ponieważ zamyka człowieka na przyjęcie Bożego działania przybranego w płaszcz mozołu codzienności, zmagań i cierpień, tego wszystkiego, co nazwane zostało „głupstwem w oczach świata”. To, co niedoskonałe, naznaczone bólem, wzgardzone i niepozorne często staje się narzędziem upokorzenia ludzkiej pychy, arogancji i wyniosłości.
Jerzy Zieliński, 365 dni z Bożym Miłosierdziem
OTO SŁOWO BOŻE
Skąd mieć taką wiarę, która pozwala przyjąć łaski? Wiara rodzi się ze słuchania! Ze słuchania Słowa Bożego. Żeby poznać Boga, Jego obyczaje, żeby zrozumieć, jak obchodzi się ze swoimi wybranymi (tak, to Ty jesteś tą wybraną osobą!) – trzeba czytać Biblię. Nie chodzi o to, byś popisywał się wiedzą o historiach biblijnych, bo to prowadzi do pychy, ale byś przez obcowanie ze Słowem nabrał przekonania, że to Słowo skierowane jest do Ciebie!
„ Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało.” ( J1, 1-3 ).
Pomyśl: Czy jest we mnie Słowo Boga? Czy pozwalam Słowu być we mnie? Czy godzę się na Słowo, czy godzę się ze Słowem, które jest we mnie? Czy zdaję sobie sprawę z tego, że cokolwiek czynię dobrego, czynię dzięki Słowu, które jest we mnie? To Ono – Słowo stanowi o mnie, dokonuje we mnie zmiany i sprawia, że staję się dobry i potrafię dobrem obdarzać drugiego. Gdyby nie Słowo, które zamieszkało we mnie, nie uczyniłbym najmniejszego dobra na zewnątrz. Jeżeli zaś nadal nie domagam w jakiejś dziedzinie, tzn. że Słowo nie dotarło jeszcze do mnie. To znaczy, że nie zaakceptowałem Go i nie może Ono czynić we mnie dobra. Dlaczego tak się dzieje? W większości przypadków nie przyjmuję Słowa ze względu na zapatrzenie w siebie i ze względu na wątpliwości, które wychodzą ze mnie. Z powodu wątpliwości nie mogę zdecydować się na radykalne pójście za Bogiem. Może te wątpliwości są wynikiem braku karności, braku wymagania od siebie i zdecydowania się na zaufanie Jezusowi? A może odwrotnie: brak dyscypliny duchowej rodzi owe wątpliwości? I dlatego nadal nie jestem wolny. Bo wolnym uczynić mnie może tylko Słowo Boga. To Ono mnie wyzwala od dręczeń, od złych duchów, które są przy mnie z powodu moich grzechów. Słowo Boga podprowadza mnie do podjęcia decyzji: za kim idę? Czy wybieram Boga, siebie czy diabła? Jeśli nie idę radykalnie za Bogiem to znaczy, że nie domagam na jakiejś płaszczyźnie, to znaczy, że Słowo tam do mnie nie trafiło. Jak sobie pomóc? Szukaj Słowa w Tobie, które nie trafiło do Ciebie, przyglądaj się, gdzie nie przyjmujesz Słowa i dlaczego tego nie czynisz? Może nadal wolisz po swojemu robić? I nie pozwalasz Słowu – Bogu czynić w Tobie dobra? Przyglądaj się sobie. Pomocne mogą być Dzieje Apostolskie i Listy św. Jana czy innych apostołów. Czytaj te fragmenty Biblii, medytuj, pomagając sobie notatkami, rozważaj, co i dlaczego czynili ludzie opisani w Piśmie Świętym, jak radzili sobie z trudnościami, i odpowiadaj na pytanie – co to Słowo mówi do mnie?
„Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. Słowo jest Bogiem, czyli Pismo Święte jest Bogiem. To Słowo zmiany, przemiany. Słowo Boga to bandaże na nasze rany. Jeśli czytasz regularnie Biblię, to dzięki Słowu Bożemu nie masz udręczeń. Diabeł dręczy Cię z powodu Twojego grzesznego postępowania. Przez Słowo Boże odebrana zostaje od Ciebie złość szatana, byś teraz sam osobiście, dobrowolnie i świadomie zdecydował, kogo wybierasz. Bóg przychyli się do tego, co wybierzesz. To sprawa Twojej decyzji – czy wracasz w grzech, czy go porzucasz. To Twoja wola. W organizmie masz skłonność nałogową do obmowy, narzekania, kłamstwa, zazdrości, pornografii, masturbacji czy innych nałogów. W momencie, gdy masz sytuację grzechową nieopanowaną, to twój nałóg, nawyk, pożądliwość własna odzywa się. Jeśli chcesz w grzech wrócić, Bóg Ci na to pozwoli, ale sam wyjścia z takiego położenia nie masz. Potrzebna Ci pomoc, bo nałóg Tobą owładnie. Potrzebne są Tobie: Boże Miłosierdzie, by położyć je na Twoją dolegliwość i ludzka pomoc. Miłosierdzie jest czynem i Ty kładziesz je na swoje postępowanie. Bierzesz Boże przebaczenie, uświadamiasz je sobie i godzisz się na nie. Drugi człowiek jest Ci potrzebny, byś w tym wytrwał. Rozważ: gdy jestem uzależniony, nie rozumiem jeszcze na tym etapie, że Bóg mi to daruje. Co z tego, że to wiem, kiedy nie mogę się uwolnić z nałogu? Potrzebna mi pomoc drugiego, by mnie wspierał, nawet do takiego stopnia, by mnie pilnował! Potrzebna mi pomoc, bym utrzymał się w mojej decyzji. Boże Miłosierdzie oczywiście jest, bo Bóg mi daruje, ale ja chętnie w grzech wracam, bo nie mam mechanizmu obronnego wykształconego w dzieciństwie lub teraz, by się przeciwstawić. Mogło być tak, że rodzice nie poświęcali mi wiele czasu, potrzebowałem więcej ich obecności, a nie otrzymałem jej; albo robili wszystko za mnie i nie uczyli samodzielności, wyręczali mnie mówiąc: nie musisz tego robić, lepiej żebyś się wykształcił…, wkładali swoje ambicje we mnie, nakładali na mnie dodatkowe zajęcia, obowiązki naukowe; zbyt dużo miałem zajęć, którymi rodzice realizowali własne niespełnione ambicje; nakazywali mi ciągle, co mam robić, oni decydowali i wpychali w poczucie obowiązku; narzucali: masz tak a tak zrobić i nie pozwalali popełniać błędu…?
Nałóg to jest zniewolenie, a mnie brak determinacji, jestem wątpiący, niekonsekwentny, łatwo mu ulegam. Jestem podatny na opinie, mam niską samoocenę. Potrzebny mi Kościół, potrzebna wspólnota, by wytrwać w postanowieniu, w wykształceniu mechanizmów obronnych, które zapobiegną powrotowi w nałóg. Nałóg jest też nawykiem. Przyjrzyjmy się uzależnieniu od słodyczy – ich nadużywanie to również -holizm; mam w sobie nieumiejętność odmawiania zachciankom ciała. Wiem, że słodycze mi szkodzą, ale niekoniecznie w to wierzę. Organizm jest przyzwyczajony do dawki cukru i odczuwa silną potrzebę, kiedy nie dostarczę codziennej porcji. To są pokusy. Ciału nie dostarczam przyjemności, coś mu zabrałem, organizm zaczyna się bronić, pobudza, by zacząć szukać – podobnie będzie w różnych nałogach – czy to w alkoholu, papierosach, narkotykach, masturbacji…. Dopiero radykalne przeciwstawienie się tym pokusom przynosi wolność. Uzależnienie to kłamstwo organizmu, że nie przetrwam, jeśli nie zjem, nie wypiję, nie zapalę, nie zażyję, nie zrobię czegoś – to kłamstwo mózgu. W nałogu odrzucam racjonalne myślenie. Przypomnij sobie film „Spotkanie”. Jezus wytłumaczył Nickowi racjonalnie, dlaczego nie powinien jechać w drogę, a jednak Nick wybrał kłamstwo. Nie uwierzył Słowu Boga. Do czego to doprowadziło?
Co się stanie, gdy Słowo Boga przyjmiesz? Z powodu Słowa Bożego diabeł nie ma do Ciebie dostępu. Słowo Boże dokonuje egzorcyzmu na Tobie, bo robisz to z własnej, nieprzymuszonej woli. W przekonaniu o tym, że Słowo Boże uwolni od dręczeń, dokonuje się uwolnienie. Im więcej praktyk, tym większe doświadczenie!
JAK OFIAROWAĆ CIERPIENIE?
Wiara daje siłę, by trwać. Możemy cierpienie ofiarować – jesteśmy poświęceni Jezusowi przez Maryję. Zapominamy o tym na co dzień. Oddajemy drugiego człowieka, różne sytuacje Matce Najświętszej i zamartwiamy się, jak gdyby tego oddania nie było i jakby od stopnia naszego zmartwienia zależało „załatwienie” sprawy. Chcemy w ten sposób ponaglić Boga. Nie tędy droga. Pomyśl: jeśli oddasz koledze zegarek, to czy bez przerwy pytasz, która godzina, żeby sprawdzić czy jeszcze go ma? pytasz czy dba o pasek lub bransoletkę, czy nie zarysował już szkiełka? Nie, zegarek nie należy już do Ciebie! Osoba oddana Maryi nie należy do Ciebie. Nie dopytuj, czy Maryja pamięta! Czy Bóg pamięta! Twoje cierpienie – fizyczne, duchowe, psychiczne – oddane Bogu przez ręce Maryi nie należy do Ciebie! Nie interesuj się nim, nie marudź, jak ci ciężko, nie narzekaj na trudność. Oddane? Oddane! Jeśli narzekasz, nie przyjmujesz i nie pomagasz Maryi ratować biednych grzeszników, zatrzymujesz cierpienie sobie. Twoje poświęcenie odbyło się w sferze deklaracji. Twoja postawa nie idzie za tym. Bliżej ci do niezadowolenia, do buntu niż do przyjęcia trudności. Jest tu zamknięcie na Boże rozumienie. Są pretensje – do siebie, do Boga. Brak tu pojęcia o istocie cierpienia. Jest pycha.
Jak zmierzyć się z trudnością? Rozważ: W trudności nic nie mogę odwrócić, co mnie spotkało. Może to być choroba, może to być odejście bliskiej osoby, mogą być trudności małżeńskie albo samotność, może to być jeszcze inne doświadczenie. Przechodzisz w modlitwę: w ten czas oddajesz chwałę Bogu, by wola Jego była wypełniona. Już nie myśl, co jeszcze chciałbyś zrobić. Przyjmij łaskę. W ten sposób uwielbisz Boga. Jeżeli rozumiesz, co Bóg czyni w Twoim życiu, żadna przeszkoda Ci nie zaszkodzi, a nawet gdyby Ciebie dotknęła, nie jest to w stanie zmienić Twojego myślenia. Będziesz gotów. Wiesz, komu ufasz i za kim idziesz. Całe Twoje podejście polega na tym, jak teraz będziesz ufał Bogu. Bóg posłuży się Tobą. Nie zostawi Cię, byś nie wiedział, co zrobić czy powiedzieć, nie ma takiej możliwości. Buduj tylko fundament przez swoją systematyczność w czytaniu Słowa Bożego, w modlitwie, przystępuj do sakramentów; jesteś oddany Maryi – ofiaruj Jej naręcza „Zdrowasiek” jak bukiet kwiatów, przyjętych Komunii świętych w Jej intencjach, bo tak Ją miłujesz, że Jej to dajesz. Przemedytuj, czym jest dawanie…. Z pewnością pozbawione jest intencji interesowności: tak miłuję kogoś, że daję. Z wolnością i w wolności. Mam, więc daję. Bez oczekiwania czegoś w zamian. Nie daję ze swojego. „Cóż masz, czego byś nie otrzymał” (1 Kor 4,7)? Skoro nie jest to moje, bo to, co mam, od Boga przychodzi lub z Jego dopustu mnie dotyka, więc czemu rosnę w pychę, jakbym miał i dawał ze swojego? (A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał .1Kor 4,7 ). Biorę z Bożego i daję. Przerzucam łaski. Nie moje. Maryja nie patrzy, że mam interes. Taka jest moja ludzka właściwość, że mogę kierować się interesem. Zbadam więc teraz siebie – jaka jest moja intencja? To, co oddajemy Maryi, to nie jest jakaś łaska, którą Jej wyświadczamy. Przez te uczynki my stajemy się wolni – właśnie przez brak interesu! Przynoszę te bukiety Maryi nie z powodu tego, że powinienem, te modlitwy nie są z tego powodu, że mi źle, ale z tego, że je mam i dzielę się tym, bo je mam. Czynię to bez zastanawiania się, dlaczego to robię. Wyobraź sobie, że masz duży ogród z kwiatami i ktoś poprosił Cię, byś dał bukiet – zrywasz kwiaty, bo są, zanosisz je, nie zastanawiasz się ile kosztowały nasiona, ile pracy włożyłeś, by były piękne; masz, to dajesz. Nie myślisz, że ponosisz jakąś szkodę z tego tytułu.
Niejeden słaby potrzebuje pomocy,
brak mu sił i obfituje w biedę,
lecz gdy tylko oczy Pana łaskawie na niego spojrzą,
wydźwignie On go z nędzy
i podniesie mu głowę,
a wielu zdumieje się tym, co go spotkało.
Dobra i niedole, życie i śmierć,
ubóstwo i bogactwo pochodzą od Pana.
Dar Pana spocznie na ludziach bogobojnych,
a upodobanie Jego na zawsze zapewni im szczęście.
Niejeden wzbogacił się mozołem i swoją chciwością,
a oto udział jego w nagrodzie:
gdy powie: «Znalazłem odpoczynek
i teraz mogę żyć z moich dostatków» –
nie wie, ile czasu minie,
a zostawi je innym i umrze.
Trwaj w przymierzu twoim i bądź mu oddany,
a wypełniając je zestarzej się!
Niech cię w podziw nie wprawiają czyny grzesznika,
ufaj Panu i wytrwaj w twym trudzie,
albowiem łatwą jest rzeczą w oczach Pana
natychmiast i niespodziewanie wzbogacić ubogiego.
Błogosławieństwo Pana nagrodą bogobojnych
i prędko zakwitnie Jego błogosławieństwo.
Syr 11, 12-22
Nie lękaj, że przychodzi trudność na Ciebie. Nie możesz się nią przerazić. Nie mów: ojej, co to się stało! Boże ratuj! Jeżeli Bóg teraz dopuszcza tę łaskę, by Ciebie trudność dotknęła, to co Ci do myśli, że „Boże ratuj”? Masz swoją stałość? Masz modlitwę, czytanie Pisma Świętego? Masz zadanie tygodnia? Rozmowy z osobą prowadzącą? Najpierw potrzebujemy przejść etap dyspozycyjności w dziełach Bożych. Jeśli masz wolność w łaskach, którą się wypracowuje w wyniku braku interesu, masz życie w dostatku łask. Przyjrzyj się drugiemu synowi z przypowieści o synu marnotrawnym – wszystko ojcowskie należało do niego; jesteś tym drugim synem, który przez cały czas dysponuje tym, co ojcowskie. Kiedy pozbędziesz się pretensji, kiedy pozbędziesz się interesu własnego, kiedy wolny będziesz w dawaniu, kiedy nie będziesz skupiał się na dawaniu, będziesz jak Ojciec; jesteśmy w pełni wyposażeni, z Boga dajemy; kiedy wejdziemy w świadomość tego, co Boże, że wszystko jest Boże, że dysponujemy Bożymi rzeczami, dziełami, że jesteśmy tymi, którzy pracują w dziełach Bożych, że dziełem Bożym jest nasza modlitwa, praca we wspólnocie, to dysponujemy tym, żyjemy tym, co Boże. Bierzemy i dysponujemy Słowem Bożym, które jest w nas. A dyspozycja i tak jest od Boga – co mamy uczynić teraz.
BOŻE PREZENTY
Gdy przychodzi doświadczenie, nie rzucaj się w panice w wir modlitw. Ale w takiej sytuacji Bogu podziękuj i rób, co do Ciebie należy. Jeżeli ufasz Bogu, to choćby największa trudność Cię spotkała, nie zachwiejesz się. Pomyśl, że te trudności to są prezenty. W rzeczywistości nie wiesz, jaki prezent dostaniesz. Albo jesteś zadowolony, albo nie. Bywają prezenty, które po ludzku niekoniecznie przyjmuje się w łatwy sposób. Jeżeli jednak podziękujesz Bogu za taki prezent, to Bóg odmieni to jako swoją chwałę. Rozważ: Bóg dał świętemu Franciszkowi i ojcu Pio stygmaty. W jakim celu? Żeby bolało… Nie po to, żeby nie bolało. Nie dla ich niesamowitości, o nie! Oni przez te trudności mieli wielbić Boga. Żaden z nich nie chciał nosić ran Chrystusa na dłoniach, stopach, bo to przecież ból… Jeżeli Bóg upatrzył sobie świętego Franciszka i obdarzył go stygmatami, to zastanów się, czym Bóg Ciebie obdarzył? Jakim stygmatem? Co to jest takiego? Te niewidzialne stygmaty to są trudności na miarę naszych możliwości. Nic trudniejszego nie dostaniesz, czego nie uniesiesz. Pomyśl: masz jeden stygmat na dłoni – na 24 godziny. Co się dzieje w Twojej głowie? Bóg mnie wybrał (pycha) teraz inni patrzą, będę się nad innymi modlił (pycha) – wszystko idzie w pychę. Po co mi więc moja trudność jako stygmat niewidzialny? Bym pozbył się pychy! Po co ujawnia się przy mnie trudność? Żeby wyrzucić z siebie pychę, myślenie, że jestem niesamowity, myślenie, że coś mogę. Po to pojawia się trudność. Kiedy Faustyna poprosiła Jezusa o troszeczkę zdrowia, by mogła uczestniczyć w rekolekcjach, Jezus jej tego nie dał. Milsze Mu było jej cierpienie i zgoda na nie.
Czy Bóg nie umiłował świętego Franciszka, ojca Pio, św. Faustyny? To dlaczego użyczył im choroby? Bo tak ich umiłował. Chciał przez chwilę być jeszcze w ich niedoskonałości.
Przeczytajmy historię św. Faustyny
Jezus w postaci ubogiego młodzieńca dziś przyszedł do furty. Wynędzniały młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił coś gorącego zjeść. Jednak [gdy]poszłam do kuchni, nic nie zastałam dla ubogich; jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba, i podałam ubogiemu, który zjadł. W chwili, gdy odbierałam od niego kubek, dał mi poznać, że jest Panem nieba i ziemi. Gdym Go ujrzała, jakim jest, znikł mi z oczu. Kiedy weszłam do mieszkania i zastanawiałam się [nad] tym, co zaszło przy furcie, usłyszałam te słowa w duszy: córko Moja, doszły uszu Moich błogosławieństwa ubogich, którzy oddalając się od furty błogosławią Mi i podobało Mi się to miłosierdzie twoje w granicach posłuszeństwa, i dlatego zszedłem z tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego.
O mój Jezu, teraz mi jest jasne i zrozumiałam wszystko, co zaszło przed chwilą. Jednak czułam, że co to za ubogi, w którym się przebija taka skromność. Od tej chwili serce moje jeszcze czystszą miłością zapaliło się względem ubogich i potrzebujących. O, jak się cieszę, że mi przełożeni dali taką pracę. Rozumiem, że miłosierdzie jest wielorakie, zawsze i wszędzie i w każdy czas można czynić dobrze. Gorąca miłość Boga widzi wkoło siebie nieustanne potrzeby udzielania się przez czyn, słowo i modlitwę. Teraz rozumiem słowa Twoje, któreś mi powiedział, o Panie, dawniej. (Dz 1312-1313)
O, jakąż miała Faustyna radość z czynienia dobra! Z jaką ochotą Faustyna pomagała, podjęła trud, szukała strawy dla ubogiego młodzieńca, z jaką czułością wkruszała chleb do zupy! Z radością szła nakarmić, nie miała intencji interesowności, nie myślała: Jezu robię to dla Ciebie! Była potrzeba, by pomóc i to uczyniła w posłuszeństwie. Zgoda na trudność jest w posłuszeństwie. Jestem posłuszny temu, że Jezus upodobał sobie dać mi trudność. Przyjęcie i zgoda oznacza pozbycie się pychy. Franciszek i Pio nie myśleli o sobie. Pyszny jestem, gdy myślę, że coś mam. Pycha nie pozwala pomyśleć, że mam i bezinteresownie dam. Gdy nie masz pychy, po prostu dajesz. Człowiek wolny nie myśli o sobie, tylko o drugim, choćby nie miał, jak uboga wdowa, to i tak da. Celem jest dawanie, dzielenie się, miłosierdzie względem ubogich i potrzebujących.
W swoim życiowym stygmacie uwielbisz Boga, oddasz Bogu chwałę. Pomyśl, jak Niebo musi być zadowolone z naszego oddania się tej łasce, która przychodzi w postaci trudności. W naszym niedoskonałym przyjęciu trudności. Trwam w przyjęciu trudności ze względu na Chrystusa. Jakże Niebo musiało być zadowolone ze stygmatów św. Franciszka! Doświadczenia nas tylko wzmacniają. Ukazują nam zbliżanie się do Boga. Nie każdy będzie mógł mieć te stygmaty. Nie każdy powinien je mieć. Jakże blisko Bóg chce mieć Ciebie, skoro daje Ci takie stygmaty, takie doświadczenia! Patrząc po ludzku – nie do przejścia, ale po Bożemu, jak Faustyna – trudność to łaska, więcej znaczy przyjęcie tej łaski, niż posty, modlitwy, jałmużna. Kiedy więc spotyka Cię jakaś trudność, potraktuj ją jako prezent, a nie załamiesz się. Nie przygnębi Cię coś, co jest trudne. A zarazem podniesie Cię do miejsca, gdzie przebywają aniołowie! Jezus mówi: po ludzku stracić swoje życie, a moje zachować, ustrzec się sytuacji grzechowej, nie ponarzekać, oddać chwałę Bogu! Dyspozycja tej chwały zrodzi coś więcej… Ileż razy już zostaliśmy wyciągnięci z trudności! I stygmaty zostały odsunięte… Niech się nam stygmaty kojarzą z cierpieniem, a nie ze świętością! Czy jesteś wybrany z powodu stygmatów? Doświadczony z powodu trudności? Kogo Bóg miłuje, tego doświadcza! Trudności wprowadzą nas w świętość, inaczej: cierpienie dopuści nas do świętości. Warunek: przyjąć tę łaskę, jaka ona jest. Trudność jest prezentem… Czy wyrazisz na swoich ustach, w swojej głowie niezadowolenie z prezentu? To jest bardzo Bogu miłe, jeśli to zrozumiesz, że ten dar, jakakolwiek trudność by Ciebie spotkała, to Ty oddasz chwałę Bogu! Czy w takim przyjęciu diabeł będzie Cię chciał doświadczać trudnościami? Czy będzie go stać na to, by dostawać kopniaki od Ciebie z powodu przyjęcia przez Ciebie prezentu? Przecież nieustannie nie może Ciebie niszczyć! Bóg na to nie pozwoli! Miłujesz przecież Boga, który daje Ci prezenty! Twoje doświadczenie, twoja przeszłość, jeżeli odda chwałę Bogu, przyniesie owoc.
RADOŚĆ DOSKONAŁA
Jak teraz będę ufał Bogu? Czy potrafię Mu zaufać jak święty Franciszek pod furtą? Czy potrafię przejść do radości doskonałej?
Oto ta historia: Pewnego razu wracając z Perugii wraz z bratem Leonem, Franciszek rzekł: Bracie Leonie, ja ci powiem, a ty zapisz, co to jest radość doskonała. Słuchaj więc, bracie Owieczko Boża: Choćby bracia mniejsi wszędzie dawali przykłady świętości, nie dałoby im to jeszcze radości doskonałej. Choćby brat mniejszy przywracał wzrok ślepym i chromych uzdrawiał, przywracał słuch i mowę, czarty wypędzał i wskrzeszał tych, co są martwi od kilku dni – też nie dałoby mu to radości doskonałej. I choćby, bracie Leonie, brat mniejszy znał wszystkie języki i posiadał wszelką wiedzę, choćby miał dar prorokowania i poznawania tajemnic duszy – nie dałoby mu to radości doskonałej. Nawet jeśli brat mniejszy byłby tak dobrym kaznodzieją, że nawróciłby wszystkich ku Jezusowi – nie miałby z tego radości doskonałej. Ale gdybyśmy stanęli zmoczeni, przemarznięci i głodni u drzwi Porcjunkuli i zapukalibyśmy, a brat furtian gniewnie by nas zapytał: „Coście za jedni?!” i nie uwierzyłby nam, że jesteśmy braćmi mniejszymi, nazwałby nas zbójcami, włóczęgami i oszustami, i przegoniłby nas, i zostawiłby nas (zmoczonych i przemarzniętych) na śniegu i błocie całą noc, a my znieślibyśmy to sponiewieranie i upokorzenie cierpliwie, bez oburzenia, a z pokorą i miłością, i pomyślelibyśmy, że to sam Pan Bóg zsyła nam to doświadczenie, to wtedy bracie Leonie, zanotuj to sobie, wtedy dopiero, odczulibyśmy radość doskonałą! A jeśli dalej niezrażeni, nie zaniechalibyśmy kolejnej próby dostania się do klasztoru, a on wściekły nawymyślałby nam od łobuzów, natrętów i złodziejaszków, wysłałby nas do przytułku, a my znów znieślibyśmy to cierpliwie, pogodnie i w wesołym nastroju, to bracie Leonie, wtedy będzie radość doskonała! A jeśli potem my, ponagleni głodem i zimnem, jeszcze raz zapukalibyśmy do bramy i prosilibyśmy o wpuszczenie, a brat furtian obrażony na takie natręctwo postanowiłby nas ukarać, złapałby nas za kaptury, wytarzałby w błocie i śniegu, a na koniec zdrowo obiłby nas jeszcze sękatym kijem, a my – myśląc o mękach Chrystusa znieślibyśmy to wszystko ze spokojem – wtedy dopiero, bracie Leonie, będzie radość doskonała!
Franciszek dysponował cierpieniem, dysponował Jezusową Męką; dyspozycja w tym wszystkim ma tę doskonałą radość, ma to, że się modlę, że zwracam się ku Bogu, że bukiety przynoszę Maryi – i czynię to w doskonałej radości; daję z doskonałości Boga, nie ze swojej; o sobie mówię niedoskonały, ale daję z doskonałości Boga, bo biorę z doskonałości Boga. Mogę wziąć i dać, to nie jest moje. We mnie – pozostaje tylko czynnik pracy, jestem narzędziem wykonawczym. Użyczam siebie do wykonania, np. modlitwy, zadania; w czynniku własnym jest moja modlitwa. Dla drugiego jestem wsparciem przez modlitwę; przez modlitwę wyrażam wdzięczność. Uczynki modlitwy są wdzięcznością Bogu.
Boże, uwielbiam Cię w tym bólu… w tej sytuacji…. w tym moim zatroskaniu…. Uwielbiam Ciebie…. Módl się słowami: „Ojcze nasz”- szczególnie rozważ słowa: „Bądź wola Twoja…”. Następnie pozdrów Maryję słowami „Zdrowaś Maryjo…” oddając Jej trudność. Maryja zaniesie ją przed Boży tron, bez interesu, zadysponuje nią. Następnie oddaj Chwałę Bogu- „Chwała Ojcu…” trzy razy.
Jeśli za chwilę myśli o trudności wrócą, zabolą, rozpocznij modlitwę od nowa. Panie, boli mnie to, Tobie to oddaję… Ofiarujesz kolejny bukiet. Aż do momentu osiągnięcia spokoju. Jak w opowieści o Franciszku i furtianie- nawet jeśli myśli czy sytuacje za kaptur Cię wywloką, skopią, upokorzą, obiją kijem, przyjmij razy cierpliwie ze względu na Jezusa i Jego Mękę. I to będzie radość doskonała. Zanotuj to sobie!
Jezus jeszcze bardziej nas umiłował przez to, co wycierpiał…
Amen
[1]karcenie – Bóg chce byśmy karcili w sobie swoje namiętności, radykalnie od nich się odcinali; samych siebie żebyśmy trzymali w karności; karność to dyscyplina bez cienia wątpliwości – jest albo jej nie ma; karność wymusza na nas posłuszeństwo rodzicowi; dziecko prowadzone w surowości rozeznaje, co wolno, czego nie wolno; brak karności niesie skutki nieodwracalne, bo taplanie się w grzechach robi nam krzywdę; Bóg stosując karność chłoszcze nie mnie, ale moje namiętności, grzeszne pożądliwości. Podobnie jest z rodzicem – wymusza na dziecku chodzenie do szkoły, bo wie, że to dla niego jest dobre. Dziecko z tego powodu jest posłuszne, choć niekoniecznie chodzenie do szkoły wiąże się z przyjemnościami. Są też trudności, upadki. Rodzic napomina. Przez tę karność w posłuszeństwie dziecko uczy się, nie popełni w przyszłości błędów, będzie mogło się ustabilizować. W sferze duchowej przez karność i posłuszeństwo uczymy się jako dzieci kochać bliźniego. Bóg upomina nas upadkami, ponosimy konsekwencje naszych grzechów. Karność objawia się tym, że doznajemy klęski. Pytanie – jak ją przyjmiemy – czy jak klęskę, czy też uwielbimy Boga godząc się na przyjęcie trudności; pamięć o upadkach z kolei ohamowuje, by nie wejść w gorsze występki; Boża karność to nauka dyscypliny duchowej, by nie chcieć tego popełnić ponownie; uczynić wszystko, by oprzeć się grzechowi; karność jest po to, by Bóg nas nie utracił.