Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.
Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.
J 14,6
Wspólnota Anioła Betesdy w ciągu siedmiu lat swojego istnienia wypracowała sposoby wsparcia człowieka wierzącego przez uważne słuchanie Jezusa Chrystusa. Mamy rozliczne problemy i z nich czerpiemy praktykę, a wiara jest naszym sterem. Zaczyna kształtować się nie tylko nasz słownik pojęć, ale też metody przezwyciężania trudności, które nas dotykają w najczulsze miejsca. Kto zaufał, ten zwyciężył.
Żałoba
Kiedy uczniowie Jana powiadomili Jezusa o śmierci Chrzciciela, Jezus oddalił się w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Mt 14,13. Tylko tyle. Ewangelia nie opowiada szczegółów. Jezus wielokrotnie powtarzał: Kto ma uszy, niechaj słucha. Mimo że to odosobnienie zostało Mu przerwane przez rzesze ludzi, po odprawieniu tłumów – nakarmionych i pouczonych – ponownie udał się na górę – by się modlić w samotności. Po ludzku nazywamy to żałobą. Człowiek i jego nędza stały się dla Jezusa priorytetem wobec własnej potrzeby skupienia modlitewnego.
Ten mały fragment Ewangelii jest pierwszym opisem chrześcijańskiej liturgii żałobnej. Ceremonia funeralna ma w nowożytnej kulturze szczególne znaczenie – podkreśla moment przejścia z życia doczesnego do życia wiecznego.
W przypadku Jezusa ten moment nabiera szczególnego sensu. Kim był Jan Chrzciciel? Tak, był krewnym Pana Jezusa. Ale nie tylko. Był też prorokiem – ostatnim, który głosił nadejście Mesjasza. Z jego śmiercią skończyła się era Starego Testamentu. To jedno zdanie Mt 14,13 jest zarazem końcem starej ery i początkiem nowej – Nowego Testamentu, Dobrej Nowiny. Oto narodził się Zbawiciel, Słowo zamieszkało między nami. W tym niepozornym zdaniu mieści się wstrząsająca potęga prawdy wypełnienia przez Ojca obietnicy dla całej ludzkości. Moment przejścia ludzkości z życia doczesnego do życia wiecznego.
W chwili samotnej modlitwy Jezus mający dwie natury boską i ludzką uczestniczy w mającej nastąpić generalnej wymianie zasad relacji między Bogiem a człowiekiem. Przyjmuje charyzmaty i wolę Ojca. Przyjmuje więc niezrozumienie, złość, nienawiść, niesłuszne oskarżenie, niesprawiedliwy wyrok, poniżenie i … wywyższenie – na krzyżu. Jaka to Dobra Nowina? Że Jezus jak posłuszny baranek dał się zmasakrować, zanim Go śmierć uwolniła od nieludzkiego cierpienia? Jednak to tylko część historii zbawienia. Bez drugiej – zmartwychwstania i zajęcia miejsca po prawicy Ojca – śmierć Jezusa nie miałaby ponadczasowego wymiaru. W tym jednym momencie skompresowana jest cała historia zbawienia.
Jeśli nawet uczestniczyłeś w jakimś wielkim wydarzeniu o wymiarze historycznym, to wiesz, jaki wstrząs ono wywołało w tobie, a i tak nie dorównuje on siłą temu momentowi, zawartemu w zaledwie jednym zdaniu Mt 14 bez szczegółów. Pomyśl, jaki ciężar miała ta chwila dla Jezusa! Znalazł się między minus a plus nieskończonością. Od Niego zaczął liczyć się nowy czas – naszej ery. Otworzył życie wieczne dla swoich wyznawców. Pożegnał epokę prawa i sprawiedliwości w 613 żydowskich przykazaniach, a zaczął epokę miłosierdzia. Musiał jednak przejść przez granicę życia i śmierci w sposób najgorszy dla niewinnego człowieka. Oddał szacunek Janowi Chrzcicielowi i zapowiadającym Go prorokom, a powierzył się ze wszystkim, ciałem i duszą, wszechmocnemu Ojcu.
Kościół żegnając osobę zmarłą jednocześnie upomina, że to samo czeka nas wszystkich i warto jeszcze na tym świecie zadbać, aby droga każdego z nas nieomylnie prowadziła do zbawienia.
Jak Jezus przeżył śmierć Jana Chrzciciela, tego oczywiście bezpośrednio z Ewangelii się nie dowiemy. Pewne jest, że nie tak jak my. Człowiek w żałobie wyłącza się z życia na pewien czas i pogłębia swoją sferę duchową w kontemplacji i modlitwie. Jezusowi zamiar modlitwy przerwali ludzie. Przyszli po uzdrowienie i byli głodni. Obdarzony wszystkimi charyzmatami Jezus cudownie ich nakarmił pięcioma chlebami i dwoma rybami. To jest ważne – odłożył swoją rozmowę z Ojcem i zajął się posługą ludziom. Rozmnożył żywność nie sam z siebie, ale po zwróceniu się do Nieba. Wszystko robił z woli Ojca. Nigdy nie przypisywał sobie żadnego ze znaków.
Nasza żałoba przeżyta właściwie ma również coś wspólnego z posilaniem się. Zjeść, strawić, wydalić. Nie na próżno egzekwie, czyli uroczyste odprowadzenie zmarłego do grobu, kończy konsolacja, czyli biesiada żałobna, pocieszenie.
O zmarłym mówimy tylko dobrze. Czym jest zatem jedzenie w kategoriach wiary? Wiadomo, że już nic się w związku z tą osobą nie wydarzy się. Naszą rolą i obowiązkiem jest przebaczyć i zapomnieć co złe, pamiętać zaś co dobre. Przełknąć gorzką prawdę, smutek, cierpienie związane ze stratą bliskiej osoby. Od naszego wybaczenia zależy zbawienie tego człowieka. Dlaczego uczniowie Jezusa nie myli rąk przed posiłkiem? Mt 15, 17 n. Nauczyciel wyjaśnił to faryzeuszom: Wszystko, co wchodzi do ust, do żołądka idzie i wydala się na zewnątrz. Lecz to, co z ust wychodzi, pochodzi z serca, i to czyni człowieka nieczystym. Pretensje, żale, obwinianie, nienawiść – przełknij. Akceptacja twojej trudności jest połknięciem.
Następnym etapem jest trawienie. Swój ból i zranienia przepuścić przez Ojca, jak Jezus. Wstrząśnięty potęgą chwili, za którą idzie wieczność, poszedł na miejsce odludne, na modlitwie oddał chwałę Ojcu. Ojciec wielką miłością obdarza twoje cierpienie ofiarowane Jemu. Ono jest nieuniknione w życiu każdego człowieka. Masz je przyjąć, nie walczyć, ustąpić, bo tak się godzi wypełnić Słowo Boże.
Sytuacja Jezusa i Jana Chrzciciela wyjawia zaistniałe niebezpieczeństwo konfrontacji dwóch potężnych przywódców. Jeszcze za swojego życia Jan uznał Jezusa jako Mesjasza i ustąpił Mu miejsca. Chociaż też miał swoich uczniów i zwolenników, Jan wiedział, że jego misja została spełniona. W nagrodę mógł spotkać Zbawiciela. Tłumacząc jego śmierć po Bożemu: poszedł do Ojca. Po ludzku – zgodził się na wyrok śmierci. Położył głowę za głoszenie prawdy i i upominanie króla Heroda żyjącego w grzechu. Po ludzku wielka szkoda. Po Bożemu – spełnił wolę Ojca.
Jezus zanurzył się w miłości Boga Ojca. Ból z poznania nadchodzącej śmierci męczeńskiej był ludzki, ale oddawał do Bogu. Ciągle rozważał, jaki Ojciec jest. Cytował psalmy, które mówią, kim jest Bóg dla człowieka i jaka jest rola Zbawiciela. Nie koncentrował się na trudnej wizji przyszłości ani na potędze swojego powołania, tylko na Bogu. Trawienie Jezusa było trwaniem w Bogu Ojcu.
My w żałobie koncentrujemy się na Jezusie. Jezus przetrawił z Ojcem czas przeszły, teraźniejszy i przyszły. Zostawił, co było związane z Jego odczuwaniem i wzmocniony poszedł po wodzie do apostołów. To wydarzenie oznacza zgodę na wolę Ojca. Dzięki woli Ojca otworzył drzwi życia wiecznego. Już szarzało, kiedy przestraszony Piotr Go zauważył: Panie, czy to Ty? Tak. Pozwól mi iść do siebie po wodzie. Szedł więc pewnością Jezusa. Zobaczył, że On jest. Gdy patrzył na Jezusa, szedł. Gdy uświadomił sobie, że idzie po wodzie, że to jest niesamowite, kiedy skoncentrował się na sobie, zaczął tonąć. Piotr zawierzył ludzkiej sile – dlatego zaczął tonąć. To nie było w ludzkiej mocy. Potrzebował ratunku Jezusa.
Czy żałoba dotyczy tylko pożegnania zmarłego? Opisana sytuacja podsuwa inne rozumienie. Żałobą czcimy śmierć bliskiej osoby i jest to smutny obrzęd. A jeśli pożegnamy własne „ja”? Kto oddał je Bogu, dostąpił prawdziwego nawrócenia. Jest taki moment w życiu chrześcijanina osiągającego dojrzałość, kiedy staje wobec konieczności opowiedzenia się: ja czy Bóg? Jeśli przeżyłeś coś takiego, wiesz, z jaką trudnością podejmuje się decyzję, której skutki są niewiadome. Zaufanie Bogu jest ryzykiem. Ale kto, jeśli nie Bóg? W alternatywie jest nasz przeciwnik, odwieczny nienawidzący nas kłamca.
W naszych ziemskich trudnościach jest Bóg. Jeśli Go nie zasymilujemy, co zostanie po biologicznym procesie trawienia ciężkiego życia? Niestrawione jedzenie zatruwa nasz organizm, doprowadzając do choroby, a nawet śmierci. Naturalnym procesem jest usuwanie nieprzydatnych substancji. Cały nasz organizm jest precyzyjną fabryką nastwioną na asymilację pożytecznych składników i eliminację trucizn. Organizm człowieka wierzącego Bogu jest filtrem Jego miłości. Na nim osadzają się zarazki naszych ropiejących ran. Bóg kocha nas w ranach i niemocy. W Nim jest nasze uzdrowienie.
Człowiek nauczony jest najpierw kierować się ku sobie. Biblia podaje przykłady skutków dominowania własnego „ja”. Skóra blednie, zapada się, a pod spodem postępują procesy gnilne. Ciało cuchnie i odpada od kości. To trąd. Uleczony z trądu zamiast posłuchać Jezusa i pójść do świątyni podziękować Bogu, zrobił ze swojego uzdrowienia widowisko, znów popadając w pychę (Mk 1, 40-45).
Kiedy ogarnia cię żałoba, ogołocenie z siebie, ból po umartwieniu swojego „ja”, ustąp, bo tak się godzi wypełnić słowo Boże. Jezus zanurzył się w Ojca. Trawienie odbywa się w Ojcu. Trudności Jezus przetrawił w Ojcu i pozwolił Mu działać. Na znak porozumienia między Ojcem i Synem poszedł do łodzi swoich uczniów po wodzie. Kiedy Piotr też tak chciał, Jezus mu pozwolił. Piotr jednak nie przeszedł procedury uwolnienia się od swojego „ja”.
W dnie, na dnie, po dnie
Kiedy wpadniesz w głębinę swoich trudności, jeden Pan Bóg wie, czy to już dno. Rozkręcałeś kiedyś maszynę? Jedna śrubka wpadła w szczelinę. Chcesz ją wyjąć, a ona spada niżej. Bierzesz szczypce, ale tylko strącasz ją jeszcze niżej. Wreszcie spada na sam spód i trzeba wszystko wyjąć, żeby ją stamtąd wydobyć spomiędzy skłębionego kurzu. Albo porwany falą przedmiot – osuwa się po skłonie aż osiągnie grząskie dno. Spadając na dno, próbujesz się zatrzymać. Czepiasz się kamieni lub korzeni. Jeszcze wtedy masz jakieś scenariusze. Obiecujesz sobie, że jeśli ci się uda tym razem, poprawisz się i więcej nie będziesz. Mogło się to wydarzyć już kolejny raz. Kłamstwo!
Do wspólnoty Anioła Betesdy przychodzą ludzie na różnym etapie. W rozmowach wspólnotowych z opornymi owieczkami pada pytanie: Co jeszcze musi się wydarzyć, żebyś zrozumiał? – sam nie dasz rady. Jeśli bezwarunkowo nie uchwycisz się Jezusa, masz za mało siły – musisz znaleźć się w najniższym punkcie. Grzęźniesz w ciemnej mazi swoich zniewoleń, pożądliwości, pretensji, złości, nienawiści, narzekania, szemrania, gniewu, smutku, frustracji, osamotnienia. Tkwisz w dnie, w tym ohydnym mule nieprawości. Szamotanie nic nie da. Podniesie tylko chmurę obrzydliwości. Leżysz więc i nic nie możesz zrobić. Czy będziesz zniechęcony i zawiedziony Bogiem? Spodziewałeś się cudu według własnego planu, a tu masz jeszcze gorzej? Zawaliło się wszystko? Są tacy, którzy w obawie przed wizją totalnego zawału od razu się wycofują. Sprawdzenie to pierwszy krok do nawrócenia. Czy starczy ci pokory, żeby modlić się słowami psalmu: Ufaj Panu, bądź mężny, niech się twe serce umocni, ufaj Panu! (Ps 27) Wtedy jest czas na działanie Boga. On cię kocha nawet w brudzie twojego dna, kiedy już nie widzisz nic i czujesz beznadziejność położenia. On pisze najlepsze scenariusze, które ludziom nie śnią się nawet w najśmielszych hollywoodzkich snach. Przeżyjesz wtedy upragniony cud, czyli wydarzy się coś, na co sam byś nie wpadł, a co zasadniczo zmieni twoją sytuację. Każdy z nas marzy o doświadczeniu cudu. Nie każdy jednak ma oczy, żeby go zobaczyć. Łaska raz odrzucona jest jak niepotrzebnie ucięta gałązka, która miała wyrosnąć w drzewo rodzące wspaniałe owoce.
Kiedy uświadamiasz sobie bezsilność, Bóg oczekuje od Ciebie dotarcia do takiej trudności, żebyś po ludzku nic już nie mógł zrobić. Nie widzisz możliwości jakiegokolwiek działania. Nie masz już sił ani pomysłu, by cokolwiek zrobić, powiedzieć, zwrócić się do kogoś o pomoc i nawet nie pomyślisz, żeby to zrobić. To jest twoje dno. Jesteś bezsilny jak niemowlę. Jak niemowlę wyjęte z łona matki jesteś oślizgły i oblepiony różnościami nagromadzonymi w pęcherzu płodowym przez dziewięć miesięcy. Dostajesz jeszcze klapsa na dobry początek. W dnie – w takim właśnie stanie, jesteś potrzebny Bogu. Teraz właśnie masz zrozumieć swoją nędzę i zależność od Tego, który cię prowadzi. Jak Izraelitów, tak ciebie Bóg przepuszcza na drugą stronę morza w śmiertelnym zagrożeniu. W apogeum twojego poniżenia. Kiedy zawołasz: Kto, jeśli nie Bóg!?
Przed Izraelitami uchodzącymi z Egiptu jest morze, a za nimi wojsko faraona. Wystarczył jednak gest zaufania Bogu, a ukazało się suche dno, natomiast po prawej i lewej stronie – ściany wody. To cud. Izraelici rozumieją swoje trudności. Rozumieją, że to cud, że mają jedną drogę – po dnie. Ale myślą: a jak te wody w nas teraz uderzą? A ja po swojemu jeszcze myślę: może jednak wejść w problem, może coś zrobić, bo czuję, że sytuacja na mnie napiera, że te ściany wody na mnie zaraz spadną? Jeśli sam w to nie wejdę, będzie katastrofa. Kombinuję w zaufaniu do swojego „ja”. Tu sobie zaradzę, tu się usprawiedliwię, tu mam wykręty, bo się boję konsekwencji czynów zawinionych i niezawinionych, tu dojdę sprawiedliwości. Ale nie mam dobrego pomysłu. To jest w dnie.
Mogą być różne scenariusze, ale one są twoje. Twoja słabość doprowadziła cię do kresu. Nawet gdybyś zrobił cokolwiek, nie będzie skutku. Może jeszcze pogorszy sytuację. Natomiast uznając teraz swoją słabość, uznajesz swoją bezsilność. Paradoksalnie – w dnie jesteś silny, gdy się boisz. Pokonując lęk w zaufaniu do Boga, idziesz.
Wtedy idziesz po dnie. Jest moment wahania, gdy się na dnie zatrzymujesz, niedowierzając – bo to przeciw prawom logiki i fizyki. Napiera na ciebie wszystko. Potrzebny ci spokój i opanowanie. Lęk wyhamowujesz milczeniem. Tak jak Jezus. Nie tłumaczysz, nie szukasz możliwości odporu, nie szukasz zrozumienia w tym wszystkim. Biała flaga.
Gdy Jezus szedł po dnie, była to Jego ostatnia droga – krzyżowa. Ile razy tobie może przytrafić się sytuacja skrajnego dna? Zostałeś oczerniony. Osądzono cię publicznie, świadomie zaatakowano, bo zwróciłeś na siebie uwagę, wyróżniłeś się z tła. Jeden zaczął, inni dołączyli. Nikt nie pyta, z jakiej racji – jest okazja, żeby przywalić. A ty? Jako Boży wybraniec nadstawiasz karku i milczysz. Nieraz miną lata, zanim sprawiedliwa prawda wyjdzie na jaw. Blizny jednak zostaną. Poznają cię po plecach, po wymierzonych razach – jak miała Bakhita. Uraduj się – masz podobieństwo z Jezusem!
Jeśli mamy nieumartwione „ego”, cierpimy z powodu słów wypowiedzianych pod naszym adresem. Najbardziej kole prawda. Nieraz intencje adresata są zupełnie inne, ale ty ugodzony w czuły punkt czytasz je akurat jako cios wymierzony prosto w twoje serce. Pierwsza reakcja na pomówienie to ból. Znaczy, że jesteś w dnie. W dnie uświadamiamy sobie lęk i obawy, wszystko w nas, co dołuje. Otrzymujemy też prawdziwy obraz siebie. Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy wybielać się. Wtedy cała procedura będzie na nic. Jakby Izraelici zawrócili do Egiptu. Na dnie też nie pozostajemy, bo to byłby koniec – ruszamy w imię Boże. Trudności nas dopadają, a my je znosimy, bo jesteśmy w Bożej mocy. Mając przed oczyma Boga, pewnie stąpamy przed siebie.
W momencie podjęcia decyzji pójścia za Bogiem po dnie, sam Bóg bierze na ręce swoje umiłowane dziecko. Bądź wola Twoja. Wtedy oddajesz Mu największą chwałę. Po tych przykrościach, jakie masz, ci, którzy są z tobą i przeciw tobie, będą obdarzeni łaską zbawienia, o ile nie postawisz im przeszkody w postaci nieprzebaczenia. Kiedy znajdujesz się na dnie, robisz to, co robił Jezus. Przyjmujesz z milczeniem i przebaczasz. Zgoda na Jego brzemię i krzyż przynosi niesamowite owoce w tym życiu i przyszłym. Gdy będziesz mieć największą nędzę, będziesz cierpieć zimno, ból, deszcz, śnieg, mróz – jak święty Franciszek przy furcie, którego spotkały jeszcze obelgi od furtiana, pomyśl o męce Chrystusowej. Zachowuj milczenie i spokój. Przejdziesz wtedy w stan radości doskonałej. Jedno życzliwe spojrzenie…
Gdybyście tylko wiedzieli, jak jestem gotowy przebaczyć wam zbrodnie waszej ery, za jedno życzliwe spojrzenie na Mnie, chwilę żalu, westchnienie wahania, małe zastanowienie się. Jeden uśmiech do Mojego Świętego Oblicza, a przebaczyłbym i zapomniał. Nie spojrzałbym nawet na Moje Rany. Puściłbym w niepamięć wszystkie wasze nieprawości i wasze grzechy. Czyż nie zdobylibyście się na jedną chwilę żalu? Całe Niebo świętowałoby wasz gest, ponieważ wasz uśmiech i wasze życzliwe spojrzenie zostałoby przyjęte jak kadzidło dla Mnie i ta prosta chwila żalu zostałaby usłyszana jako nowy kantyk dla Mnie. (29 sierpnia 1989) – z drogi Krzyżowej Vasuli.
Bóg walczy o twoją bezradność, o twoje uznanie, że nic już nie możesz. W posłuszeństwie i bezradności jest rozwiązanie. Im jesteś bardziej posłuszny i bezradny, tym podatniejszy dla Boga – Stwórcy, bo Bóg wtedy będzie mógł zrobić z tobą – gliną, co zechce i jak zechce. Wtedy zobaczysz, jak Bóg jest wielki. Uraduj się, że masz trudności. Jezus idąc po dnie miał miłość, a nie złość. Z krzyża wołał do Ojca: Wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią.
Idziemy więc po dnie za Bożym obłokiem w dzień, za słupem ognia w nocy. Nic w nas już naszego wtedy nie ma. Poznają nas po znoszeniu trudności, po przyjmowanym w ciszy cierpieniu.
Ile razy wracamy nad brzeg rwącej rzeki, by zaraz spaść na dno? Tyle razy, ile potrzeba, żeby Boga puścić przodem. Pamiętaj zdanie Jezusa: „ Pójdźcie za Mną a…”. Jezus wskazał wyraźnie, „za Mną”. Czyli inaczej: „Ja mam być waszym prowadzącym”. Nic cię nie dotknie, kiedy On cię prowadzi. Jak daleko jest dno, jaka to głębia? Nie ma to znaczenia. Zależy od sumienia, wrażliwości i zaawansowania w nawracaniu się. Dla jednych może być kałuża, dla innych – rów Mariański.
Ranliwość
Kiedy jesteś osaczony, wtedy czujesz złość i bunt. Mów to Jezusowi: boli mnie, to jest dla mnie po ludzku nie do wytrzymania, dzieje się niesprawiedliwość. Wybacz mi, że jeszcze nie kocham, jak Ty kochasz.
Kiedy idziesz po dnie, jesteś ranliwy w miłości Jezusowej. Ranliwość to jest zgoda, by z ciebie szydzili, by kopali, wkładali koronę cierniową, biczowali, popychali, uderzali rózgami, obdzierali cię z godności jak Jezusa z szat. Tak boli i tak jest ciężko. Przybywa cierpienia. Upadasz, podnosisz się, znów upadasz. Nie chcą zdjąć belki krzyża, nie chcą zdjąć trudności. Na koniec przybiją cię do krzyża z tym wszystkim, co wycierpiałeś za niewinność. A ty to przyjmujesz. To jest ranliwość. Jeżeli pozwolisz być ranliwemu Jezusowi w tobie, to choćbyś największy cierń miał wbity w głowę, nie będzie cię bolał. Zostaw swoje trudności Jezusowi, a weź Jego, bo Jego brzemię jest lekkie i słodkie. Jak to wziąć? Najpierw trzeba znaleźć się w dnie, potem zostać na dnie i uznać przed Bogiem swoje położenie, a dopiero przejść po dnie z Bożą mocą.
Bóg walczy o twoją bezradność, o twoje uznanie, że nic już nie możesz. W posłuszeństwie i bezradności jest rozwiązanie. Im jesteś bardziej posłuszny i bezradny, tym milszy dla Boga, bo Bóg wtedy będzie mógł zrobić z tobą, co zechce i jak zechce. Wtedy zobaczysz, jak Bóg jest wielki. Uraduj się, że masz trudności.
Nic więcej ci nie zostanie, jak tylko przyjąć to, co Bóg mówi. I będziesz gotowy to wziąć, bo nie będziesz sam. To Bóg w tobie będzie czynił, co potrzeba w danej sytuacji. Bóg w tobie będzie tak wielki, że nie będziesz mógł samodzielnie nic zrobić, a Bóg będzie czynił tobą wielkie rzeczy. Będziesz gotowy do przyjęcia charyzmatów. Nie będzie to twoją intencją. Niektórzy mają pragnienie jakiegoś charyzmatu, ale sami nie wiedzą, o czym mówią. Pamiętasz apostołów Jana i Jakuba, synów Zebedeusza i Salome? Pragnęli zasiąść w niebie najbliżej Boga Ojca, ale nie wiedzieli jeszcze, co znaczy pić z tego samego kielicha co Jezus Chrystus. Jakimi charyzmatami obdarzy cię Pan, nie będzie twoją rzeczą. Do tego stopnia, że nawet nie będziesz wiedzieć, co się wydarzyło za twoim pośrednictwem, jak Bóg użył ciebie jako swojego listonosza. Poeta Zbigniew Herbert użył trafnego określenia: Zostałem wybrany/ czy nie było lepszych? Żebyś tylko nie zgrzeszył, chlubiąc się, że ty potrafisz, że musisz, że to twoje zdolności. Ale wolno ci czuć radość i zdumienie. W milczeniu.
Ranliwość jest dyspozycją – Twoją jesteśmy własnością i do Ciebie należeć chcemy. Chrześcijanin nie boi się krzyża. Uwielbienie krzyża wytrąca broń szatanowi. Ran życia nie unikniesz, ważne, aby cierpienie z ich powodu miało wyższy sens: służyło dziełu zbawienia.
Pustynia
Bogata symbolika pustyni w Starym Testamencie została elementem krajobrazu Nowego Testamentu z ważnym akcentem formacyjnym: co prawda jest to miejsce hulanek złych duchów, jednak kto miał się narodzić na nowo, czyli dogłębnie się nawrócić, uformować według wzorca Syna Bożego, przechodził rodzaj kwarantanny na pustyni, nie wyłączając samego Jezusa. Życie pustelnicze Jana Chrzciciela w tym momencie splecione z Mesjaszem przez chrzest w Jordanie, stało się parę wieków dalej ideałem kulturotwórczym dla licznych myślicieli wczesnochrześcijańskich, zwanych Ojcami Pustyni. Również – mając na punkt honoru naśladowanie Jezusa – św. Paweł tuż po nawróceniu udał się do Arabii (Ga 1, 17), czyli do Nabatei. Tam, gdzie znajduje się słynna Petra. Jeśli zastanawiasz się, jak to się stało, że zapiekły faryzeusz przemienił się w gorliwego apostoła, dopowiedz to, czego on sam nie napisał o swoim pobycie na pustyni. Kto przećwiczył pustynię jako formujące uzdrowienie, ten wie.
Jaką wartość może mieć symbolika pustyni dla nas, żyjących w umiarkowanym klimacie kontynentalnym? Ma, jeśli jesteś chrześcijaninem.
Suchy piasek i płonące słońce w dzień, a niskie temperatury w nocy są skrajnościami służącymi dogłębnemu oczyszczaniu – do białej kości. Ranliwy chrześcijanin po znalezieniu się na dnie i przejściu po dnie nie wpada w depresję, ale idzie na pustynię. Tam składa ofiarę Abrahama (Rdz 22). Oddajesz Bogu wszystko, co dla ciebie najdroższe albo co cię trzyma. Twoje zgryzoty i poranienia, bezpłodne wysiłki i walenie głową w mur, cierpienie ciała i duszy nie do wytrzymania, żal i żałobę – jak Izaaka składasz Bogu na ofiarę. Za to Pan błogosławił Abrahamowi licznym potomstwem, żyjącym bezpiecznie w szczęściu przez wszystkie pokolenia. Twoja pustynia zatem to jest psychoterapia, służąca nie tylko tobie, ale twoim bliskim teraz i w przyszłości. Im większe zranienie, tym bardziej potrzebna ci pustynia. Lud izraelski po pustyni był wleczony przez czterdzieści lat, aż wymarło pokolenie pamiętające pobyt w Egipcie. To coś znaczy także dla ciebie. Co musi w tobie zaginąć, żebyś żył wolnością dziecka Bożego?
Nie trzeba jechać na półwysep Arabski. Potrzebne ci modlitewne wyciszenie. Ograniczenie kontaktów towarzyskich, rezygnacja z rozrywek, spowolnienie rytmu życia, dedykowanie Bogu twojego przeżycia i jego skutków, rozpamiętywanie męki Pańskiej zamiast własnej. Nie możesz rezygnować z codziennych obowiązków w domu i pracy zawodowej. Znajdziesz sposób poszerzenia marginesu Twojego intymnego obcowania z Trójcą właściwy dla twojego planu dnia. Zrób porządek w piwnicy, ułóż na nowo książki lub rzeczy w największej szafie, idź na grzyby, poceruj skarpety, weź się za remont. Form upustynnienia może być wiele. Będą uwarunkowane specyfiką twojej kondycji rodzinnej i społecznej.
Piaskowaniu należy poddać nasze „ja”. Ma zostać oczyszczone do żywej kości. Możesz wtedy otrzymać łaskę poznania głęboko ukrytych przeszkód, aby przylgnąć zupełnie do Pana Boga. Znany z Youtube Daniel Wojda ten stan trafnie nazwał pogłębiarką. W ciszy usłyszysz najdyskretniejszy głos – prosto z duszy, należącej przecież do Stwórcy. Kieruj swoje modlitwy do Ducha Świętego, bo to On zarządza tą strefą. Nie wiadomo zresztą do końca, jakie będą owoce twojej Araby. To Boża droga, nie od ciebie zależy kierunek. Warto prowadzić dziennik tej podróży.
Jak długo ma trwać twoja pustynia? Aż zapragniesz umyć się, założyć czystą odzież i pokazać się ludziom z radosnym uśmiechem. Praktycznie nie powinno to trwać dłużej niż dwa tygodnie, aby nie przekształciło się w zaburzenia zdrowotne. Twoja pustynia ma wiele wspólnego z postem i modlitwą, opisanymi w Mt 6, 16 – 18. W zamknięciu, w kontakcie z Ojcem, literalnie według modlitwy Pańskiej, a szczególnie: niech Twoja wola spełnia się i odpuść moje winy, jak i ja odpuszczam, w postnym ograniczeniu. Jeśli będzie w tym Bóg, nie potrzebna ci Betesda – ani jako uzdrawiająca sadzawka, ani jako lekarstwo zapisywane na depresję. Pozostań jednak we wspólnocie Anioła Betesdy, bo potrzebujesz jej wsparcia.
Contents