Tekst na podstawie podcastu Marianny Gierszewskiej
Zgłaszając się do naszej wspólnoty/stowarzyszenia dostaniesz świadomość tego, co jest przy Tobie, jakie są źródła Twoich trudności, gdzie są przeszkody. Otrzymasz rozwiązania, zadania, które są do wykonania- ale bez przymusu, to Ty podejmujesz decyzję. Nie zbieramy informacji od Ciebie, zadając Tobie pytania z ciekawości, ale po to, by wskazać kierunek. Nie oczekujemy opowieści, jak świetnie Ci idzie postęp, tylko relacji od Ciebie, gdzie sobie nie radzisz, gdzie masz bunt, z czym się nie zgadzasz, gdzie się szarpiesz. Potrzebna jest Twoja szczerość. Za tym, co masz a ukrywasz, gdy tylko to ujawnisz, idzie Twoje uwolnienie. Chodzi o zmianę u Ciebie sposobu patrzenia, nie buntu. Jeśli ktoś w trakcie współpracy z nami czymś się zasłania, że nie potrafi czegoś zrobić, że więcej czasu potrzebuje, to rozumiemy, że są to jego usprawiedliwienia, efekt zakłamania, to sabotowanie procesu. Przerzucanie odpowiedzialności na innych, mówienie: bo on, bo ona jest taka, a wy nie rozumiecie, nie wiecie jak to jest, ja wam udowodnię, że jest inaczej – również sabotuje proces. Niekoniecznie weryfikujemy to, co nam opowiadasz, przyjmujemy, co słyszymy od Ciebie najpierw jako prawdę i przystosowujemy zadania do trudności. Dajemy się oszukać. Z naszego wieloletniego doświadczenia wynika, że brak postępu lub zbyt wolny postęp świadczy o tym, że ktoś nie wykonuje zadań. Bywają przypadki, że ktoś nie zmienia myślenia, jest tak zatwardziały w swoich przekonaniach, zwłaszcza w niewybaczeniu, ciągle przekierowuję uwagę na osobę, z którą ma złe relacje, bo chce poprzez naszą zgodę na na jego postawę usprawiedliwić swoją zapalczywość, chce siebie wybielić, chce, żebyśmy tej osobie przyklasnęli, chce mieć alibi, by wyprowadzić się z domu, by się rozwieść, by żyć dalej w nienawiści, by dręczyć innych, by dokonać aborcji – przypadki jak u kobiet w filmie „Wyspa” przychodzących do Anatolija. Osoba taka uparcie przekonuje nas do swoich racji, chce naszego błogosławieństwa na swoje działanie, aż nie otrzymawszy na to zgody, oskarża później osoby prowadzące, a nawet całą wspólnotę. Czasem ktoś działa z premedytacją i rękoma wspólnoty/ stowarzyszenia chce wziąć „legalnie” odwet na kimś.
W procesie terapeutycznym nie chodzi o udowodnienie, że ktoś ma rację, tylko o to, czy czyjaś sytuacja życiowa się odwróci. Jednym z najważniejszych elementów wzrostu, poprawy jakości życia, metanoi, jest zaufanie. Pomyśl: gdy kilka osób mówi Ci o tym samym względem Twojej postawy, czynów i są one zgodne w obserwacjach, a tylko Ty masz bunt, to znaczy, że z Tobą jest problem, nie z nimi. Sabotujesz proces metanoi.
Proces, przez który przechodzisz jest takim powrotem do siebie, do własnej autentyczności, jest wyjściem ze wszystkich strategii przetrwania, uwolnieniem z masek, które przybraliśmy. Jest odkłamaniem wizerunku o sobie samym i o Bogu. Potrzebna jest nasza gotowość, chęć, odwaga do tego, żeby stanąć w prawdzie. Twoja motywacja, chęć, gotowość jest kluczowa.
Jak sabotujemy swoją terapię?
– pomijanie regularności: dzwonimy od poniedziałku do piątku, zwłaszcza osoby nowo zgłoszone lub posiadające trudności. Wiadomo, że zdarzają się wypadki, sytuacje losowe, coś nam wypadnie i wiemy, że w tym konkretnym dniu to nie będzie możliwe, byśmy mieli kontakt ze sobą. Natomiast jeżeli dziwnie często wypadają Ci różne rzeczy, odwołujesz rozmowę, przekładasz ją, przekładasz wypełnianie zadań, rezygnujesz w ostatniej chwili z wykonania telefonu, masz wymówki: pewnie on/ona nie ma dla mnie czasu, ma tyle zajęć, jeszcze ja głowę zawracam, to dobrze zadać sobie pytanie: czy nie sabotuję swojej terapii? To istotny temat, gdzie leży przemiana w piramidzie ważności zadań, które masz na teraz. Czy Twoja przemiana jest nad czy pod spotkaniem z koleżanką, nadgodzinami w pracy, wyjściem do kina, hobby: gdzie jest Twoja terapia? Innymi słowy: dla jakich innych spraw, dla jakich rzeczy odwołasz swoją rozmowę? mogę dowołać swoją rozmowę, kiedy na przykład coś się dzieje z moim dzieckiem, ale nie odwołam swojej rozmowy, bo akurat tego dnia, o tej godzinie moja koleżanka będzie chciała się spotkać – spotkam się z nią kiedy indziej – bo metanoia jest dla mnie ważniejsza. Prawdopodobnie każdy z Nas ma inną piramidę ważności, dlatego popatrz sobie, co stoi nad metanoią, a co pod nią w hierarchii ważności. Zadania wymagają regularności i potrzebują jej, gdy jej nie ma, proces wytrąca się z rytmu, staje w miejscu lub się uwstecznia i to odzwyczaja od pracy wewnętrznej. Jest to szczególnie ważne, kiedy mamy jakieś zadania na teraz, ale nagle wypada rozmowa, później przekładasz ją na kolejny raz i gdy dochodzi do rozmowy po przerwie, to zadanie leżące w szufladzie już może być nieaktualne, możesz właściwie nie pamiętać o co w nim chodziło, a Ty przecież miałeś się jeszcze przyglądać temu, jakie są efekty działania lub – okoliczności Twojego życia zdążyły się zmienić i potrzeba innego zadania.
– brak zaufania do osoby prowadzącej. Nie jest celem to, że mamy się przyjaźnić ze swoim opiekunem, urządzać pogaduszki, tworzyć towarzystwo wzajemnej adoracji; chodzi o to, że kiedy rozmawiasz z osobą prowadzącą, to jesteś przed osobą, której ufasz, bo ufasz Bogu. Może być trudno, może być dużo łez, złości i buntu, ale należy rozmawiać. Nie mówię tutaj o zaufaniu z poziomu oceny kompetencji lub braku kompetencji opiekuna, ale o zaufaniu z poziomu układu nerwowego, że ty siedzisz po drugiej stronie słuchawki i jej ufasz albo nie ufasz, że ta osoba zabierze Cię w miejsce bólu, że jesteś zaopiekowany, nie zostawi Cię tam i będzie świadkiem, jak Ty przeżywasz i przetrwasz te zranienia. Potrzebna jest Twoja decyzja, byś zaufał i dał się poprowadzić. Czy ufasz, że ten opiekun ma dobre intencje wobec Ciebie? Bo jeśli nie ufasz, to nic od niego nie weźmiesz. Być może w trakcie rozmów nie będziesz słyszał, co ta osoba do Ciebie mówi, bo część Ciebie będzie stała na straży, w defensywnie, w nieufności, myśli będą odbiegać albo pozostaniesz w czujności – i tymi sposobami nie dopuścisz pewnych treści do siebie.
– rozpowiadanie swojego procesu terapeutycznego: może się wydawać, że przechodzisz proces dla siebie, dla poprawy swojego komfortu życia, dla poprawy relacji ze sobą, z innymi ludźmi, dla zdrowego partnerstwa itd…, ale możesz dzwonić do nas, aby mieć więcej tematów do rozmów z przyjaciółmi, żeby mieć temat do plotek, do rozmów przy kawie. To nie jest tak, że nam nie wolno rozmawiać o naszej przemianie, ale ważnym aspektem jest to, ile mówić, kiedy i jak mówić. To jest oczywiste, że jeśli jesteśmy w małżeństwie, to jest bardzo ważne, abyśmy powiedzieli swojemu współmałżonkowi, w jakim jesteśmy miejscu. Nie chodzi o to, aby wchodzić w szczegóły i opowiadać minuta po minucie o każdej swojej rozmowie, ale chodzi o to, aby powiedzieć mniej więcej np. tak :
⦁ teraz pracuję z tematem złości, mam ten temat jeszcze niedomknięty, więc może mi wybijać złość;
⦁ moja osoba prowadząca powiedziała, że mogę mieć teraz dni, kiedy będę bardziej zmęczona, czy płaczliwa;
Czyli: nie zdradzamy położenia, nie wychylamy się.
Warto nakreślać takie rzeczy naszemu współmałżonkowi, po to, żeby wiedział, co się z nami dzieje, dlaczego jest tak, że mamy większą tkliwość, emocjonalność, wrażliwość, częstsze niezrozumienie, większe tarcia. Tak samo w naszych przyjaźniach, jeśli mamy kogoś super bliskiego to wiemy, że szanuje nasz proces przemiany, że nigdy by tego nie zaniósł gdzieś dalej, do kogo mamy zaufanie i wiemy, że nie będzie analizował za nas czy z nami tej naszej terapii, ktoś, kto naprawdę szanuje to, kim my jesteśmy – tak, powiedzmy mu czego dotykamy, co widzimy, przez co przechodzimy. Pamiętajmy, że z całą pewnością nasza terapia nie jest przestrzenią do plotkowania, żeby nie brać całej treści i iść na spotkanie z dziewczynami w weekend i opowiadać, co było z moją osobą prowadzącą w czwartek; albo że idę z chłopakami na siłownię i pomiędzy jednym a drugim setem: „to ja Ci powiem, co mi powiedzieli”. Nasz proces metanoi nie jest tematem do zaklejania dziur w niezręcznych ciszach ze znajomymi. Czasem jest tak, że kończymy rozmowę i nas aż szarpie, bo mamy nowe wglądy, nowe refleksje i potrzebę zadzwonić do Kaśki, Baśki Julii, Łukasza… żeby im wszystkim opowiedzieć, do czego to Ty nie doszłaś, czy nie doszedłeś na tej drodze, czy czego Ty tam nie przetworzyłaś(łeś). Tutaj ten czas jest też ultra ważny, bo w momencie, kiedy jesteś w samym środku przetwarzania jakiegoś tematu i to trwa kilka rozmów, to zaczekaj, aż ten temat się choć trochę wysyci w Tobie, a więc w Twojej intymności. Kiedy jesteśmy na etapie przetwarzania jakiegoś tematu, to na przestrzeni czasu wracają pewne wspomnienia, wglądy, refleksje, jesteśmy naładowani wieloma pytaniami i odpowiedziami, przychodzą do nas decyzje lub pomysły na różnego rodzaju decyzje. Kiedy zanosisz to do innych ludzi, masz obserwatorów, analizujących Ciebie, Twój proces, Twój postęp, Twój dodatkową parę oczu, uszu, masz też ludzi, którzy mają swoje zdanie na Twój temat, tego co mówisz, Twoich wspomnień, mają wreszcie swoje pomysły, którymi Ciebie szpikują. Pytamy wtedy – a ilu masz doradców? komu opowiadasz, kogo się słuchasz? Wyobraźmy sobie, że na etapie przepracowywania dzieciństwa wraca do Ciebie wspomnienie, że tata pod wpływem alkoholu potrzaskał całą zastawę i opowiadasz to wspomnienie koleżance, która mówi: „twój tata jest taki toksyczny” – to takie słowa wtedy robią wyrwę w Twoim procesie, który toczył się jakimś tempem, analizujesz, wchodzisz w osąd ojca, może nawet w nienawiść. Być może w Tobie nie było do tej pory takiej oceny postępowania ojca, było skupienie na twoich emocjach, ale właśnie dostałaś niekontrolowane zaproszenie z zewnątrz, żeby wejść w osąd tego, co do Ciebie przyszło, tej sytuacji. Bywa i tak, że proces terapii, który jest tematem świętym, zostaje sprowadzony do pierwszego lepszego tematu i to może być sabotujące cały proces terapeutyczny, bo wtedy nie idziesz na terapię z poważnym traktowaniem tej przestrzeni, tej treści którą odkrywasz, która w Tobie pracuje, tylko rozpowiadasz wszędzie. Proces terapeutyczny w momencie trwania lubi ciszę i intymność.
-kłamanie, zatajanie na terapii: nie każdy robi to świadomie, ale jest duża część osób, która robi to z pełną świadomością. Może być tak, że kłamiemy na terapii, bo kłamstwo jest i było strategią przetrwania w naszym domu rodzinnym. Wyrośliśmy w takich okolicznościach, w takim środowisku, które wyrobiło w nas przekonanie, że tylko kiedy kłamię, jestem bezpieczny, że jest to jedyna bezpieczna forma komunikacji. Kiedy kłamię, nikt mnie nie oceni. Kłamię, bo się wstydzę prawdy, nie chcę być oceniony, wytknięty przez osobę prowadzącą. Możesz mieć poczucie, że nie powiesz prawdy na terapii, bo to będzie katastrofa, wtedy coś Cię zaleje, przykryje, zapadniesz się pod ziemię, albo dosłownie umrzesz na tej kanapie, podczas tej rozmowy. Obawiasz się, że kiedy powiesz prawdę o relacji, w której jesteś, o tym, co sobie myślisz, jak się czujesz w tym środowisku, czy kiedy odkryjesz prawdę o swoim dzieciństwie, czy o rodzicach – to umrzesz albo zostaniesz odrzucony. Boisz się, że kiedy powiesz o swojej relacji, to usłyszysz, że jesteś współuzależniony i np. będziesz miał określone zadania w tej relacji, coś będziesz musiał zrobić, a nie jesteś na to gotowy lub właściwie jest Ci tak wygodnie jak jest i wcale nie chcesz niczego zmieniać, bo na co będziesz narzekać, nie będziesz już w centrum zainteresowania jako ofiara? Myślisz, że kiedy powiesz na głos to, co myślisz na swój temat, czy to co sobie robisz, to z sobą zwyczajnie nie wytrzymasz. Te kłamstwa, które fundujesz swojej osobie prowadzącej tak naprawdę fundujesz samemu sobie, bo nie jesteś w stanie iść z procesem rozwoju do przodu. Jeżeli wciskasz komuś kit, to to skądś płynie – oczywiście samo w sobie sabotuje terapię, ale także jest przestrzenią do pracy nad tym. Siadasz, ściemniasz, tracisz swój czas, czas osoby prowadzącej i znajdujesz się w pijackiej przestrzeni kłamstwa. Pijackiej nie z poziomu alkoholu, ale pijackiej z poziomu zamotania i zamieszania. Zatajasz, bo być może zatajanie było Twoją strategią przetrwania z domu rodzinnego, tylko kiedy zataiłeś to, co widziałeś np. przy tacie, czy te sms-y, czy to, że tata zdradził mamę, że znów pił, czy uderzył młodszą siostrę – to powodowało, że byłeś bezpieczniejszy. Wtedy to zatajanie jest czymś, co niesiesz dalej do swojego życia. Czasem idziemy do życia po takim a nie innym dzieciństwie i zakładamy, że lepiej nie mówić wszystkiego i ta zasada jest także aplikowana do naszej terapii. Są osoby, które dokładnie wiedzą, że kłamią, zatajają na swojej terapii, wiedzą dokładnie, co z nich potrzebuje zostać powiedziane, ale jest to za silne i wtedy wypełniają rozmowy tematami zastępczymi. Przykład kobiety, której powodem zgłoszenia było to, że jest we współuzależnieniu w związku z mężczyzną, który np. pije, pali marihuanę, czy jest uzależniony od pornografii i z tego powodu idzie na terapię, bo koleżanka jej nagadała, że jest współuzależniona, więc się zapisała. Ale tematu nie podejmuje. Mija miesiąc, dwa, cztery miesiące terapii, a ona cały czas mówi o koleżance z pracy, której nie lubi. Wprawny opiekun dojdzie do sedna, albo z biegiem czasu, kiedy nasza bohaterka nabierze zaufania i poczuje, że może się odpakować i powiedzieć, że jest współuzależniona, albo da jakiś mały haczyk, którego ten terapeuta się złapie i w końcu dojdą do tego tematu. Istnieje też szansa, że podczas terapii w ogóle nie dojdą do sedna problemu.
Pewna kobieta, aktorka, dzieli się swoim przykładem: kłamałam na swojej terapii, choć nie wiem, czy to byłoby dobre słowo, ale z pewnością zatajałam prawdę. Kiedy chorowałam na wrzodziejące zapalenie jelita grubego, sprawiało przyjemność mi to, że jestem coraz chudsza. Im bardziej chudłam, mając coraz więcej krwistych biegunek, im więcej komplementów słyszałam, że coraz ładniej wyglądam, że jestem taka szczupła, tym bardziej mi się podobało, że ja chudnę, a co za tym idzie, podobało mi się, że ja choruję, bo ta choroba pozwalała mi trzymać niską wagę. Wtedy też zaczęłam manipulować z jedzeniem. Zaczęłam regularnie podchodzić do lustra i obserwować, jak wygląda mój brzuch, czy jest wydęty, czy wklęsły. Kiedy miałam 5-10 produktów, które mogłam jeść z uwagi na chorobę, to bardzo mi się to podobało i wykluczałam sobie nawet z nich te, które mogłam jeść, do kompletnego minimum, bo jeszcze to czy tamto jest za bardzo kaloryczne. Miałam wszystkie anorektyczne zachowania, takie zaburzeniowo- odżywieniowe, tylko że to było super podłączone do mojej choroby, więc nikt się nie domyślał. Wszyscy mówili „biedna Marianna, to przez to jelito wrzodziejące”, a ja potwierdzałam, że tak „to przez to wrzodziejące, widzicie jak to jest”. Ja chudłam przez wrzodziejące jelito, ale zaburzenia wtórne, jakie miałam, to już nie było przez wrzodziejące jelito. Poszłam wtedy do terapeutki i miałam z nią kilka spotkań w tamtym czasie, rozmawiałyśmy o tym wrzodziejącym i o zapaleniu jelita grubego i ja do niej mówiłam: no tak i zdarza mi się na tej wadze skupiać i zastanawiać czy na pewno mało ważę, ale ja dokładnie wiedziałam wtedy, co chcę powiedzieć, potrafiłam nazwać wszystko, co w tamtym czasie było niefunkcjonalne i dysfunkcyjne, chorobliwe, trudne, bolesne i straszne co ja sobie robiłam również na kanwie choroby. Byłam w stanie to nazwać, a jednak wciskałam kity, „bo czasem z tą wagą tak patrzę…”. Ja dyktowałam treść, którą chciałam i powinnam była jej powiedzieć. Z moją terapeutką wtedy nie pracowałyśmy nad odżywaniem, a ja wewnętrznie czułam się wygrana, bo odwróciłam jej uwagę, nie domyśliła się – hurrra… Z chorobą i zaburzeniami odżywiania przyszło mi pracować ponownie dopiero, kiedy byłam gotowa, już wiele lat później, już po operacji wyłonienia stomii. Jeśli kłamiesz, to nie idziesz do przodu, bo się kręcisz, nie zajmujesz się tematami pierwotnymi a zastępczymi. Kiedy kłamiesz, sabotujesz swoją terapię. Dlaczego sabotowałam swoją terapię, coś, co ma zmienić moje życie na lepsze, na co poświęcam czas, coś, co ma mi pomoc, co ma mnie uzdrowić, albo podprowadzić pod większe zdrowie? Dlaczego sabotuję coś, co jest mi przyjacielem? sabotujemy swoją terapię, kiedy nie jesteśmy na niej z poziomu gotowości, chęci, otwartości na proces. Ja kłamałam na swojej terapii właśnie z poziomu tego, że ja nie byłam gotowa i z powodu nieotwarcia na proces, z braku chęci tak naprawdę. Bardziej byłam przymuszona w tamtym czasie, żeby się tym zajmować. Jeżeli my idziemy z powodu powinności na terapię, czyli że ten mi suszy głowę, ta mi mówi, że powinnam, ten mi mówi, że ode mnie odejdzie, to my na dzień dobry będziemy niechętni do brania, będziemy defensywni, z rękami pod boki, zamknięci i wtedy ten sabotaż naszej terapii może być próbą udowadniania tym, którzy nas przymusili do tej terapii: „widzisz, chodzę na tę terapię, do tej wspólnoty, do której mnie zmusiłaś i nie działa!!! mówiliście, że terapia mi zmieni życie, a gówno, nic nie zmienia; zobaczcie chodzę pół roku, a nic się nie zmieniło” – nie zmieniło się bo sabotujesz.
– boimy się, że gdybyśmy się zaangażowali, to mogłoby się coś zmienić, a my na głębokim poziomie nie jesteśmy tym zainteresowani. Tutaj pojawia się masa lęków, bo: co, jeśli ja się zaangażuję w tę terapię i np. co, jeżeli moja terapia mi zniszczy rodzinę albo terapia spowoduje, że będę chciała innego życia dla siebie, a przecież tutaj mam tak dobrze, tak bezpiecznie? Może być ta część Ciebie sabotująca terapię, bo głęboko wiesz, że kiedy się zaangażujesz, zaczniesz mówić prawdę, dzwonić regularnie czy przestaniesz rozgadywać na prawo i lewo o procesie zmian, to a nóż widelec coś tam się zmieni, a Ty się boisz zmian, nie chcesz zmian, a co jak się zmieni na gorsze, jak to będą turbulencje, poruszą się płyty tektoniczne Twojego życia – nie chcesz tego. Terapia terapią, ale niech życie pozostanie takie jakie było – nie chcesz zmian.
– mamy korzyści wtórne z bagna, w którym tkwimy, tak jak np. ta kobieta sabotowała swoją terapię, kiedy chorowała na wrzodziejące jelito, bo miała lepsze, większe korzyści wtórne, a więc była chuda, ludzie się nią opiekowali, miała lepsze oceny w szkole w szpitalach, a w normalnej miała pały i dwóje. Jest tyle korzyści, że nie mówiła prawdy na terapii, bo jeszcze się coś zmieni, jeszcze uciekną wszystkie korzyści, jeszcze nie daj Boże wyzdrowieję – nie chcę! Jak mówi: świadomie gadałam: dlaczego ja, dlaczego mi, co ja komuś zrobiłam, żeby teraz mieć po 40-50 biegunek na dobę, a dlaczego w takim wieku, inni ludzie nie mają tak źle, blebleble… Świadomie chciałam, ale na polu nieświadomym miałam bardzo dużo korzyści. To jest brzydka prawda o nas ludziach i naszych korzyściach wtórnych, tak właśnie mamy. Czasami chodzimy na terapię dla własnego sumienia, żeby nie było: chodzę na terapię? – chodzę, tylko, że z niej nie biorę, albo nie pobieram z niej do swojego życia, sabotuję, bo mam z tego korzyść, że jestem w związku małżeńskim, nieważne, że ten związek małżeński nie żyje – będę sabotować terapię, bo jeśli przestanę, to może się okazać, że ten związek jest jednak do uratowania, tylko to ja mam się zmienić a nie on… Będę sabotować terapię, bo ta przyjaciółka, z którą mam się trudno, jednak opiekuje się moim dzieckiem, albo jest kochaną ciocią dla mojego dziecka i kiedy zaangażuję sie w tę terapię i zobaczę, jaka ta relacja jest nieuporządkowana, naprawdę to moje dziecko straci swoją ciocię, ja opiekunkę dla dziecka – a ta korzyść wtórna jest bardzo duża.