Jak nie patrzeć na siebie?

Przyglądam się swoim trudnościom

Pomyśl: ktoś zatrudnił najemnika, pracownika. Ten pracownik narzeka na swojego pana, chciałby innego zakresu obowiązków, mieć wolne wtedy, gdy mu wygodnie, ma żądania bez uzgodnienia z pracodawcą, narzeka na niego. Ale gdy ustali warunki, jego postępowanie się poprawia. Podstawmy teraz na miejsce pracodawcy Boga. Nasze myślenie jest pełne pretensji i roszczeń wobec Niego. Nie ustalamy z Bogiem, jak jest Jego wola, nie pytamy o to, nie znamy Prawa Bożego, Prawdy Bożej, Słowa Bożego, czyli Boga, dlatego mamy trudności i Bóg od naszego postępowania odwraca swoje Oblicze. Jako pracownicy służymy komu innemu – sobie. Myślimy: bogiem jestem ja i to dla mnie pracodawca (Bóg) powinien coś zrobić! Przypomnijmy postawę Hioba – doświadczony utratą dzieci i majątku nie narzekał. Wołał: „Dobro przyjęliśmy z rąk Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” (Hi 2,10). Hiob znał prawdę Boga, wiedział, co Bóg obiecuje swojemu wyznawcy. Nikt ani nic nie odwiodło go od tej prawdy. Ani utrata majątku, ani rodziny, zdrowia, ani argumenty mędrców, ani żony. Co mnie odwodzi od wierności Bogu? Skupianie się na sobie.

Kiedy mówię: nie chcę taki już być, jaki jestem; chcę coś zmienić; muszę to w sobie zmienić – wtedy jestem bogiem. Myślę: Boże, spraw, bym taki nie był, jaki jestem.Czyli mam w domyśle: Boże, Ty mi służ! Ja żądam tego! Kto tu komu służy? Kto od kogo co ma? Kto jest tu pracodawcą, kto pracownikiem? Każde skupianie się na sobie: ja powinnam, ja muszę, ja potrzebuję – znaczy: Ty Boże masz mi służyć! Własne słabości przyjmij (to zrób). Trudności przyjmij. Przeżywasz je, bo one ukształtują posłuszeństwo Bogu, posłuszeństwo Prawdzie. Jedyne, co można zrobić, to nie robić tego, co robiłem do tej pory. Nie zmienimy tego, co było. Nie zmienię teraz tego, czego nie mogę zmienić. Mogę tylko nie robić tego, co dotychczas robiłem. Obmawiałem? Narzekałem? Zazdrościłem? Mówiłem złośliwie? Było. Nie robię tego więcej. Jeśli znoszę trudności, zmieniam się. Jeśli nie będę się zmieniać, znakiem tego nie przyjąłem tego, co mam. Sztuka polega na przyjęciu trudności, przyjęciu prawdy o sobie.

Czy zauważyłem, że narzekam: teraz mi ciężko; ja tego nie potrafię. Jeśli tak, oznacza to, że chcę, mam takie żądanie, aby to mnie służono. Jezus mówi: na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu (Mt 20,28).Kiedy mówię: Ja jestem taki nieszczęśliwy, oczekuję litości. Tę litość chcę wzbudzić w innych. Bo ja potrzebuję pomocy. Czyli: ja, ja, ja, ja. Kiedy ja jestem bogiem, ja żądam tego, znaczy to, że nie jestem gotowy na służenie. Jak mogę służyć drugiemu, kiedy sobie nie radzę? Nie o to chodzi, czy będę sobie radzić czy nie, jest pytanie: jak to znoszę, obecną sytuację, trudności? To trzeba przyjąć. Kiedy nie przyjmuję, staję się bogiem i stawiam żądania: Bogu i ludziom. Na początku nawrócenia jest rzeczywiście etap, kiedy sobie nie radzę. I mam sobie nie radzić. To ma mi pokazać, jaki jestem słaby, jaki jestem grzeszny. Prowadzić do uznania mojej grzeszności, słabości.

Zło na początku ujawnia się krzykiem, buntem, nerwami. Uznaję wtedy, że jestem do tego zdolny, ale też, że tego nie chcę. Bóg przychodzi wówczas z łaską opamiętania w złości… Złości mogą nawracać po okresie uspokojenia, bo tak właśnie po kawałku odpada z nas zło. Nie oznacza, że nie ma postępu, że nic mi praca nad sobą nic nie daje. Kolejna sytuacja to sprawdzenie mojej stabilności… Diabeł też nie nęka bez przerwy. Bóg nie pozwala nękać człowieka ciągle. Ale diabeł przychodzi po swoje, odebrać, co do niego należy. Dlatego sytuacje nawracają. Natomiast moje stawanie w prawdzie przynosi widoczne łaski.

W późniejszym etapie, gdy są nawroty złości, jest pytanie: czy będę próbować zaradzić problemowi i będę bogiem- będę chcieć zmienić siebie, prosić Boga, by zmienił mnie, próbować zmienić innych lub oskarżać siebie samego o to, co zrobiłem i dokonam osądu na samym sobie?

Kiedy mówię do Boga: Boże, ja sobie nie radzę, musisz mi pomóc… żądam od Boga, który musi mi dać. Chcę wymóc na „właścicielu dóbr” uległość, nagiąć go do mojej woli. A może jestem tylko najemnikiem, żądam, bo Pan musi mi zapłacić? Bo gdy jestem niewolnikiem, wiem, kto jest moim Panem. Mogę mieć postawę, w której niby godzę się, płaczę, smucę się, myślę: Boże Tobie to oddaję, ale nadal zatrzymuję trudność na sobie, rozmieniam ją, analizuję, skupiam się na niej. To tylko moja mowa, nie jest to czyn oddania.

Kiedy mówię: ja cię teraz Boże proszę o to – kto jest stwórcą? Kto kogo stworzył? Kto jest narzędziem: ja czy Bóg? Mogę mieć pragnienie serca. Ale chcenie? Jestem sługą niegodnym, wykonuję, co mam do wykonania jako mój obowiązek. Tyle. Jeśli proszę a nie otrzymuję, to znaczy, że pożądam i dlatego nie posiadam. Traktuję Boga jak dżina. Kieruje mną interes.

Dawid mówił:

Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy.  Dlatego się cieszy moje serce, dusza się raduje

Ps 16, 8-9

Trudności nie są po to, by je lubić, czuć się w nich dobrze, by skupiać się na nich, ale po to, by je znosić bez analizowania ich, zastanawiania się nad nimi.  I oddać chwałę Bogu. Wtedy masz radość w trudnościach.

Jeśli skupię się na trudności, jak to mam, jak mam niedobrze, sobie oddaję chwałę.

Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia.  Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość.

Jk 1, 2-3

Dlaczego szatan żąda naszych doświadczeń? Bóg ich nie chce. Bóg na nie zezwala, bo jest pewien nas, że się nie poddamy, że nie przegramy. Kiedy mamy trudności, Bóg jeszcze obficiej wylewa swoją łaskę tym, którzy go miłują. Kiedy narzekasz, tych łask nie ma. Kiedy to rozumiemy, przynosimy chwałę Bogu. Im większe doświadczenie, im większa trudność wyjścia z sytuacji, tym większa nasza miłość do Boga. Im większa nasza miłość, tym większa zdolność znoszenia, wytrwania w trudnościach. Bóg ma w tym wszystkim cel. Gdybym ja Jemu nie był potrzebny, czy pozwoliłby tak walczyć szatanowi o mnie? Szatan bez przerwy mnie próbuje. Jestem próbowany w dobrym, w dążeniu do dobrego, czy trwam w dobrym, sprawdza mnie. Szatan domaga się mojego sprawdzania.  Nic mi do tego, że i w jaki sposób Bóg mnie oczyszcza, uzdrawia z myśli, mowy, postępowania. Przecież nie powiem Bogu, nie poddam się po piątej próbie: Boże, mam już dosyć! Aby srebro było czystej próby, oczyszcza się je w ogniu siedmiokrotnie. Kogo Bóg chce mieć blisko, tego doświadcza:

1 Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu,
przygotuj swą duszę na doświadczenie!
2 Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy,
a nie trać równowagi w czasie utrapienia!
3 Przylgnij do Niego, a nie odstępuj,
abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim.
4 Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie,
a w zmiennych losach utrapienia bądź wytrzymały!
5 Bo w ogniu doświadcza się złoto,
a ludzi miłych Bogu – w piecu utrapienia.

Syr 2,1-5

 

Słowo Boga, prawda Boga wypełnia się wtedy na mnie. Nie czekam na to, jakbym ja chciał coś dla Boga zrobić, tylko przychodzi sytuacja, w której wykonuję określone czynności, wypełniam obowiązki, pracuję, a Słowo Boga się wypełnia. Nie pytam: jak mam coś zrobić, ale robię to. Nie planuję, jak wykonam. Daję siebie drugiemu. Nie zabiegam o to, jak wypaść przed bliźnim, nie myślę, jaki jestem mądry, jak to wspaniale, że komuś pomagam, bo oddaję wtedy chwałę sobie. Sam Bóg kierując moim życiem, zaplanował już od początku, co mam robić, wyznaczył mi zadania. Kiedy służę Bogu, dostrzegam, co mam, nie dziękuję już za to, bo już przecież wyrastam z dzieciństwa duchowego. Przechodzę na uwielbienie oddając Bogu chwałę.

 Jezus mu odrzekł: «Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła».  Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.

Łk 18, 42-43

 Skupiam się na zadaniu, na sprawach Bożych. Bóg sam układa, co mam robić. Odnoszę przy tym korzyści: mam pokój, mam radość– to są owoce. Kiedy jestem dorosły duchowo, służę tak drugiemu. Nie wnikam, w jakiej sytuacji Bóg mnie postawi, czy w trudności, czy w radości. Nie obchodzi mnie to, służba ta nie jest na moją chwałę, nie zastanawiam się, że muszę z kimś porozmawiać, wykonać jakieś zadanie. Co mnie to obchodzi, że tak robię? Nie robię tego dla siebie, nie dlatego, że mi się tak podoba, ale mam takie zadanie.

Gdy mówię:„Chwała Bogu!”a mam w domyśle: mnie się udało, ja to zrobiłem, Ty mi Boże pomagasz …to również przykład skupiania na sobie, wykorzystując do tego Boga, pseudo chwała oddana Bogu.  To przewrotność, przejaw pychy. Kogo mam wtedy na myśli jako pana, myśląc, że mi wyszło? Któremu panu wyszło – mnie czy Bogu?

Kiedy mówię: Boże, dzięki Ci, że mi pomagasz… Boże cudowny jesteś! ta myśl wynika z  mojego odczucia; wiem, że Bóg mi pomaga, że mi się powiodło; ale Bóg jest cudowny z tego powodu, że jestem, a nie, z tego powodu, że mi coś dał. Przecież Bóg dał nam wszystko. Jeżeli dał ziemię, by nam była poddana, to mamy pracować, troszczyć się byt,  troszczyć się o bliźniego;  i tu jest punkt ciężkości przesunięty – ze mnie na służbę Bogu i drugiemu.

Gdy mówię: Jak dobrze, dziękuję, że Bóg mi to sprawił wykonałem coś ; zrobiłem, cieszę się, że mi się udało, ale komu przypisuję chwałę? Kiedy dziękuję Bogu, a myślę o sobie, że mi się udało, mam pychę. Bóg mi tak sprawił, bo ja tak chciałem! Skupiam się na sobie. Moje ja wyższe od Boga. traktuję Boga jak dżina. Dobrze się poczułem, bo Bóg załatwił mi sprawę, bo pomógł? Boże dziękuję Ci, że mi się w pracy dziś dobrze poukładało –to jest pycha. Ja jestem bogiem, a Bóg Izraela służy mnie. To na zasadzie dziecięcej wiary. Rodzice służą dzieciom, gdy są małe, dbają, usługują. Do pewnego momentu, gdy dzieci dorastają. Później idą na swoje, rodzice przestają służyć i dzieci są wdzięczne rodzicom. Podobnie jest w relacji z Bogiem: Bóg nas wychował, przyciągnął do siebie, ukształtował, byśmy poznali prawdę, Jego zwyczaje, chce byśmy byli Jemu wdzięczni. Ale wdzięczność to nie dziękowanie, że to dla mnie Bóg coś uczynił. To czyn, to służenie Bogu, wywdzięczanie się Bogu. Bóg wysyła mówiąc: po to cię nauczyłem, żebyś służył drugiemu. Mogę wtedy powiedzieć: Boże bądź uwielbiony. Wywyższam Cię w tym, co dokonujesz w drugim człowieku.

Boga uwielbiamy, a człowiekowi – dziękujemy.

Chcę Cię wywyższać, Boże mój, Królu,
i błogosławić imię Twe na zawsze i na wieki.

 

Każdego dnia będę Cię błogosławił
i na wieki wysławiał Twe imię.

Ps 145, 1-2

Gdy mówię: Bóg zrobił mi to, jakie to wielkie, jakie niesamowite, jak mi Bóg to robi!- mówię niby o Bogu, a jednak o sobie. To pycha, oparta na przewrotności. Albo gdy zastanowię się, jak ja to zrobiłem, że mi wyszło, to przypisuję sobie chwałę.

 Jeśli nie będę opierał się na sobie, to rzeczy potrzebne będę miał podane o czasie.

Jeśli pomyślę: już jest dobrze ze mną, tracę czujność. To jest pycha. To pułapka: bo ja już czuję się lepiej.  Gdy ujawnię swoje położenie, że jest już dobrze, to diabeł wtedy przyjdzie z trudnością, żeby mnie podręczyć.

Rozważę teraz, jakie jest moje położenie, gdzie się odnajduję, w których postawach i słowach, by nie robić tego więcej.