Na co mnie stać?

Na co mnie stać?

Mam trudności. Dlaczego mnie nie opuszczają? Dlaczego nie odchodzą mi moje grzechy, choć się z nich spowiadam i proszę Boga, by mnie od nich uwolnił?

„I chociaż prosisz, błagasz: Panie, już nie chcę tego czynić, czynisz to i Bóg cię nie słucha. Dotąd będziesz to czynił, aż uznasz prawdę o sobie. Że stać cię na takie grzechy. Bóg nie daje wyzwolenia z grzechów, które nie przyniosły naszemu sumieniu pokory w postaci uznania, że stać nas na takie grzechy.” – mówi ojciec Augustyn Pelanowski w konferencji: Nie mamy prawa, jak szatan, oskarżać innych. Skrucha i metanoia. 

W dosłownym rozumieniu sformułowanie „stać mnie na coś” oznacza, że JA pozwolę sobie na coś, że JA mam tyle zasobów, by sobie coś kupić, że JA mogę na coś stracić pieniądze. Wydaję pieniądze w sposób nieodpowiedzialny i lekkomyślny.

W wymiarze duchowym stać mnie na grzech…Ten grzech jest popełniany lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie, bez świadomości, że Bóg jest nade mną i ranię Go.

Chodzenie do spowiedzi tego nie wyłączy. To jest tak jak z wypadkiem drogowym: jechałem za szybko, wpadłemdo rowu i mówię, że było za ślisko. Może i było ślisko, ale to ja jechałem za szybko. Stać mnie było na to. Stać mnie więc na naprawę auta lub kasację i inne konsekwencje mojej brawury.

A czy stać Cię na ponoszenie konsekwencji swoich uczynków? Jeżeli stać mnie na grzech, to on będzie dotąd przy mnie, dopóki przestanie mnie na to być stać. Stać mnie, by być człowiekiem obmowy, stać na uzależnienia,  na zdradę żony, stać mnie na nieczystości, na niepomaganie drugiemu… Odwrócimy to, niech w nas popracuje myśl: Jeżeli mamw sercu Boga, Boże przykazania i znam Boże napomnienia, to w moim sercu nie będzie mnie stać na grzech.

Grzesznicy zazwyczaj wiją się w konfesjonale, żeby powiedzieć jakby co innego, jakby nie ja, jakby tak musiało być.  Wszelkie wymówki, pudrowanie, tłumaczenia są nieprawdą. Stać Cię było na grzech, a teraz nie stać Cię, by się przyznać? Zanim zgrzeszysz, pamiętaj, że grzech jest słodki tylko do momentu popełnienia. Zaraz potem zaczyna boleć. Wtedy wołam do Ojca.

Kiedy Bóg mnie usłyszy?  Kiedy nazwę mój grzech po imieniu i dojdę do samego dna. Najpierw pozwoliłem siebie zniewolić, czyli oddałem swoją wolność szatanowi. Wyraziłem zgodę na zajęcie we mnie miejsca Boga.

Przemyśl do końca konsekwencje swojego chronicznego grzechu. Kiedy zrozumiem, że mnie już nie stać na grzech? Kiedy stracę majątek i rodzinę? Jest mi z tym źle, z narzekaniem, z papierosami, z innymi nałogami, ale kupuję dalej. Innej rzeczy będzie mi brakowało, ale brnę w inwestowanie w grzech. Stać mnie na narzekania, na nałogi, na obmowę, dopóki nie kupię sobie nieużytecznego bubla i zaboli mnie strata. Grzech mnie zniszczy. Braknie mi na bieżące potrzeby, okradnę najbliższego człowieka, zniszczę swoja rodzinę, będę gotów zabić dla zaspokojenia swojej dzikiej żądzy. Już dawno brakuje mi Boga, ale dalej czynię grzech, ale jak do Niego wrócić?Jestem teraz klientem diabła, choć u Boga mam za darmo! A mam od Boga wszystko.

Może teraz mam tak: czuję lęk, więc się chowam i całą uwagę skupiam na sobie: rozważam i celebruję, medytuję i kontempluję stan mojego ciała i ducha. Innych też zajmuję sobą.Stać mnie. Sam postawię diagnozę: wydarzenia z przeszłości, źle wyspowiadałem, nadal działaprzekleństwo… Kurczowo trzymam się myśli, że jest we mnie jeszcze jakaś nieodkryta sprawa.Taki jestem nadzwyczajny!

Albo stać mnie na taką postawę: ile we mnie jeszcze jest do odkrycia! Jakie to oczyszczanie jest trudne. Jak to trudno przyjąć. Czujesz sugestię, by mi współczuć, bo mam tak teraz źle? Chwilowa satysfakcja, bo rozumiem teraz inaczej mogłaby zapowiadać prawdziwą metanoię. Nijak to się ma do ciężkiej pracy nad sobą. Wolałbym jakieś szybkie antidotum. Nie idzie za tym moja postawa.

Albo: wypracowałem sobie u różnych osób mój wizerunek. Przed każdym jestem kimś innym. Dużo energii mnie to kosztowało, by to wypracować. Stać mnie na to było. Teraz pamiętam, przed kim jakim mam być i to robię. Stać mnie na to. Kim będę, z jaką tożsamością, kiedy odetnę się od chorób i narzekania?

Albo: stać mnie na nieczystość. Tkwię w pornografii, której efektem jest masturbacja. Żal przepuścić taką okazję, by sobie zrobić przyjemność. Przyjemność się kończy, problem się pogłębia, potrzeba ciągle nowych doznań, coraz trudniej się zaspokoić, sypie mi się pożycie małżeńskie. Proszę Boga(już teraz stać mnie na to, by poprosić Boga): Boże uzdrów mnie z tego. Ale nie odrzuciłem pornografii, zerkam na filmiki, dwuznacznie żartuję w pracy. Ja to chcę robić.

 Nawet jeśli wyspowiadam się z nieczystości i masturbacji- wprost, dogłębnie i dobitnie, a nie wyznam czynności uprzednich, które do tego grzechu doprowadziły, to i tak wyparłem się tylko części czynności grzechowych, czyli dalej tkwię w kłamstwie. Nadal mam niewyznane, że zgrzeszyłem pychą mojego ciała przeciw Bogu, Panu jedynemu. Popatrz, co nazbierałeś…

Zostałem omamiony kłamstwem grzechu. Szatan od początku w sobie nosił swoje zamiary, był żądny władzy i chwały, od początku był kłamcą i działał podstępnie. Z jego przyczyny we mnie narasta grzeszność i coraz bardziej upadam.

Bóg natomiast ze swojej łaski ujawnia we mnie nieczyste zamiary właśnie przez trudności. Stawia je przede mną, bym mógł się oczyścić. W położeniu grzechowym pozostaje mi już tylko uznać i to z całą odpowiedzialnością, że tylko grzechy są moje i że to właśnie Bóg mi je odpuszcza. Jeśli ja nie uznam w pokorze, że moja sytuacja przerastamnie, to nie wyjdę z tego. Przyznanie się i zaakceptowanie tego jest fundamentalne.

Dojrzewanie wiary polega na pogłębieniu samoświadomości nie o sobie, ale o moich relacjach z Bogiem.

Ale gdy poznam prawdę o sobie- jak zareaguję? To druga pułapka szatana. Jeśli nie wierzę w zbawczą miłość Chrystusa, czy „popełnię samobójstwo duchowe” i pogrążę się w samoudręczeniu, bo nie mogę naprawić się sam?Czy oddam to Bogu, by On we mnie to zmienił? Kiedy uznaję grzech za moją słabość, wtedy następuje wyzwolenie. Wtedy dopiero Bóg kładzie na mnie miłosierdzie. Ja je przyjmuję i kładę miłosierdzie na swój grzech, uznaję go, przyznaję się, taki jestem. Gdzie jest taka duchowość, tam nie ma odwrotu, nie ma możliwości, by grzech wszedł na nowo.

Na tym polega pogłębienie samoświadomości. Zaczynamy od zgody na swój byt. Grzechem ujawniającym brak zgody jest narzekanie. Ten byt musi być tak nędzny i poniżający, by udało się wydobyć przeszkodę w przyjęciu łask.Przeszkodą zaś najczęściej są usprawiedliwienia oraz przyjemność dla ciała, z której trudno zrezygnować. Bóg nic nie da, dopóki nie uznam stopnia mojego upadku. Przez uznanie w sobie grzechu dokonuje się zgoda na byt. Alkoholik musi uznać, że jest alkoholikiem.

Bóg chlubi się w mojej nędzy, niedoskonałości, bezradności. Czasem dla świadectwa innym potrzebuje być w jakimś czasie w mojej trudności.Czasem mówi do innych: mam takiego sługę, który przyjmuje cierpienie i chwali się tym przed aniołami…

Jak jest to ważne, mówi o tym świętej Faustynie.

O mój Jezu, na dziękczynienie za wiele łask ofiaruję Ci duszę i ciało, rozum iwolę i wszystkie uczucia serca swego. Przez śluby oddałam Ci się cała, już nic nie mam co bym Ci ofiarować mogła. Jezus mi powiedział: córko Moja, nie ofiarowałaś Mi tego, co jest istotnie twoim. Zagłębiłam się w sobie i poznałam, że kocham Boga wszystkimi władzami swej duszy, a nie mogąc poznać co jest, co nie oddałam Panu, zapytałam: Jezu, powiedz mi o tym, a oddam Ci natychmiast z hojnością serca. Jezus rzekł mi z łaskawością: córko – oddaj Mi nędzę twoją, bo ona jest wyłączną twoją własnością. W tej chwili promień światła oświecił mą duszę i poznałam całą otchłań swej nędzy, w tym samy momencie przytuliłam się do Najświętszego Serca Jezusa z tak wielką ufnością, że choćbym miała na sumieniu grzechy wszystkich potępionych, nie zwątpiłabym o Bożym miłosierdziu, ale z sercem na proch skruszonym,rzuciłabym się w przepaść miłosierdzia Twego. Wierzę, o Jezu, że nie odrzuciłbyś mnie od Siebie, ale rozgrzeszył ręką zastępcy Swego. (Dz 1318)

Zgodnie z zasadą, że Pan Bóg z każdego zła wyprowadzi dobro, jeśli oddasz się Mu w pełni, przeżyjesz do głębi swój grzech, a trudność będzie radością. Choćby twoja nędza była największa, przyniesie chwałę Bogu. Trudność przeżyta z Bogiem jest gorzka, ale tak nie boli. Nie daje obrzydzenia, lecz poczucie radości, pokoju. Nie przeraża.

Pomyśl o Męce Pańskiej

Gdy przychodzi sytuacja, gdy jesteś zmarznięty, wygłodniały, masz dość, pomyśl sobie o Męce Chrystusowej.Gdy twoje trudności, przeszłość, współmałżonek, dziecko ci dały do wiwatu,  pomyśl o wybranym momencie Męki Chrystusowej.

Jak rozważać Mękę Chrystusową? Gdy widzę Jezusa przywiązanego do słupa biczowania, widzę siepaczy, którzy tłukąc wyrywają Mu ciało.Utkwi mi w pamięci jeden moment, jedno uderzenie poniżej lewego żebra, które wyrywa Mu w brzuchu dziurę. Albo kolec z korony cierniowej wbija się mocno w prawą skroń Jezusa, a krew cieknie po Jego policzku. Nie pomyślę o niesamowitości, o grozie tego momentu czy innego, ale pomyślę: Jezu, to dla mnie zrobiłeś? Dla mnie nie narzekałeś? przyjąłeś to bez słowa? Znajdź sobie coś podobnego w Męce Chrystusowej. Powiedz: to dla mnie? I zakończ w tym momencie myśl. Pozostań w zadumie. Każda inna myśl ponad tę będzie już interesowna. A chodzi o to, by we mnie dokonało się tak, jak w niebie, gdy Jezus umarł. Wtedy całe niebo zamilkło. Zajmij się Jezusem, nie sobą… co mnie wtedy odłączy od radości doskonałej? Oddaję moje brzemię Jezusowi, a dostaję od Jezusa- to Jego brzemię, które jest słodkie…

Jezus dziś woła do mnie: dla Ciebie, tak, to dla Ciebie! Odpowiedz:  Jezu, daję Ci moją trudność taką, jaka ona jest. Pomyśl, czy warto ciągle zajmować się sobą, czy nie lepiej zająć się Jezusem. W tym momencie zrozumiesz, na co nas stać, a na co nas nie stać. Nie przerażaj się tym, że zobaczysz u siebie grzech. Wspomnij na Mękę Jezusową:  Jezu, to dla mnie? Zrób tak to, jak potrafisz, a będziesz mieć radość doskonałą. I pamiętaj: to nie Twoje, to Boże; to nie euforia, to nie radość wyrażona śmiechem, to stan ducha, bo Bogu sprawiasz przyjemność, gdy to czynisz.

 

Zmienić myślenie. Wtulić się w Boga

Bóg cię powołuje jeszcze do większej relacji z Nim, do jeszcze większego zaangażowania.

Podstawą jest zmienić myślenie. Prawdziwa, głęboka metanoia polega na przemianie umysłu. Jak to zrobić, by karmić umysł tym, co daje Bóg? Nie możemy sobie nakazać, byśmy myśleli lub nie myśleli. Jeśli skoncentruję się na tym, co dobre, to jest szansa, że zacznę przemieniać myślenie. Trzeba skoncentrować się nie na swoich problemach, ale na Jezusie. Zamiast na analizowaniu siebie – na tym, co mi daje Bóg. Mam przekierować na Mękę Pańską. Zadaję sobie pytania, na przykład: ile uderzeń Jezus otrzymał podczas biczowania? Dlaczego Szymon Cyrenejczyk był zmuszony, by pomóc Jezusowi? Ile gwoździ wbito w ciało Jezusa, by przybić Go do krzyża? I już nie myślę o swoim problemie… Można skorzystać z propozycji umieszczonych na naszej stronie w kategorii: Modlitwy. Znajdziesz tam Drogę Krzyżową Vassuli oraz Ukryte tortury Jezusa w ciemnicy.

Pomyśl teraz: Jezus staje przed Tobą i mówi: Dziecko moje! Poproś o cokolwiek chcesz, a spełnię to natychmiast. O co poproszę teraz? O zdrówko, „bo to teraz najważniejsze”? O pieniążki? O rozwiązanie trudności? Jaki mam zakres widzenia? Jestem skupiony na swoim minimum,  czy myślę o  głównym celu mojego życia? Czyż Bóg się nie zatroszczy lepiej o to, na czym mi po ziemsku, po ludzku zależy? Czy mam odwagę prosić o maksimum –  pomimo świadomości swojej nędzy? Czy mam pragnienie nieba i właśnie o niebo poprosiłbym –  czy też boję się o tym myśleć, bo śmierć mnie przeraża?

Przyjrzyjmy się przykładom świętych, którzy przestali bać się chorób i śmierci. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus na pytanie siostry z zakonu: „Ty się  nie boisz śmierci?” Odpowiada: „Nie, to będzie takie proste: ja zamknę oczy, a mój Jezus rozciągnie swoje ramiona, a potem ja otworzę oczy, a On mnie obejmie i zamknie nade mną swoje ramiona…” Bernadetta z Lourdes  mówiła, iż Maryja, która jej się objawiła, była tak piękna, że ktokolwiek raz ją zobaczy, już potem chce umrzeć, żeby jak najszybciej zobaczyć Ją po raz drugi… Doświadczenie nieba tych świętych jest takie, że lęk przed śmiercią odchodzi…

Ci, którzy nie wzywają Boga, tam zadrżą ze strachu, gdzie bać się nie ma czego… (porównaj Ps 53) Czego się boję? Mojego Boga? Mojej Mateczki? A może drżę o to, by grzech mój się nie ujawnił ani przed Bogiem, ani przed ludźmi, by  moja nędza się nie ujawniła i pilnuję tego, co wypracowałem jako mój wizerunek przed innymi?  Ten, kto ma relację z Bogiem, kto oddał swoją nędzę, nie będzie się bał nawet tam, gdzie jest się czego bać…

Pewna mała dziewczynka, której nie udał się popisowy koncert na fortepianie, uciekła z płaczem ze sceny. Tata pospieszył, by ją pocieszyć, układał sobie słowa wsparcia. Za kulisami dziecko rzuciło się ojcu w ramiona i zakrzyknęło: „tatusiu!” Tylko tyle. To wystarczyło. Jaki mi to daje kierunek? Przytulam się do mojego Taty w Niebie? Więcej nawet: wtulam się w Niego? „Tatusiu, popatrz na moje życie!”

Co to znaczy wtulić się?Słowniki podpowiadają: z przyjemnością przycisnąć się czule, przywrzeć do kogoś, ukochać. To jest kierunek…

Kiedy przychodzą myśli uporczywe, oskarżenia, dręczenia, lęki, pretensje, które zmuszają, by drżał organizm, pozwól, by płynęły dalej, by przelatywały przez ciebie. Postępuj tak:  choćby przychodzące myśli były najbardziej gorzkie, to nie spotkam się z nimi cieleśnie, mój organizm nie zareaguje. Gdy przestanę się szarpać, wchodzę w Mękę Chrystusową jak w cień. Poszukuję obrazu, myślami mam wyobrażenie lekkości w przyjęciu trudności, którą mam. Kiedy przychodzi pokój, wtedy mam radość, a w oczach łzy. Pokazuje się moja nędza, moja bezradność, bez wchodzenia w nią. I pełne utożsamienie z cierpieniem Jezusa jako słodkim. Nie porównuję się z Jezusem. Wtulam się w Mękę. Obchodzę jak z czymś najbardziej delikatnym, a zarazem czule przyjmuję  trudność w poczuciu kochanego cierpienia. Nie moje cierpienie jest tu ważne, lecz Jezusowe. Wzruszam się Jezusem. To z jego powodu ściska mnie wewnątrz. Gdy mam myśl Męki Jezusowej, gdy widzę Jego twarz, zaczyna pojawiać się wizja Nieba. Już widzę cel: Królestwo Boga, bo widzę niebo. Bóg nie dał cierpienia, ale pozwala nam je przeżyć. Bóg nie dał trudności, ale pozwala nam ją przejść. Bez narzekania, bez rozkminiania. Wtedy jest pełna radość. Wtedy zobaczysz Niebo!

Kiedy gorzkość ciśnie się na usta, kiedy zaciska w gardle, a trudności doskwierają, napastują złościami, namiętnościami, sprawiedliwością, niesprawiedliwością, gdy tak potwornie boli, sposób przyjęcia pozwoli otworzyć się na Niebo. Bóg potrzebuje tego, co przeżywasz. Potrzebował ślepoty niewidomego od urodzenia… Potrzebuje pozostać w twoim cierpieniu.  Nie pomyślisz o tym, co jutro, co teraz będzie, nie zadasz pytania: dlaczego tak mam? Kiedy to się skończy? Powiesz: Panie, ja nadal chcę Ciebie, bez względu na okoliczność, w jakiej spotkałem Cię teraz. Poczujesz się w przedsionku nieba. To Duch Boży rozraduje się w Tobie. Wypełni pokojem, choćby ciało drżało. Masz pełną świadomość, co się przy mnie dzieje.

Jezus już podczas Wieczerzy czuł gorzkość, ale i chęć spełnienia woli Bożej. Do Piotra mówi, że trzy razy się Go zaprze- ale bez wyrzutów uczniowi. Bo zdaje się mówić: ty musisz mnie zdradzić. Do Judasza mówi: idź, spełnij, co masz spełnić. Z niezwykłą czułością mówi o swoim odejściu. Mówi o cierpieniu z wrażliwością, że to jest „miłe”. Oddajmy swoje trudności, a zajmiemy się Jego miłym odejściem i zajmiemy się miłowaniem tego, co Jezus dokonał jako słodkie, miłe, przyjazne, bez poczucia odrazy. Jezus nie patrzył na Judasza z odrazą, mówił: przyjacielu… przyszedłeś mnie zdradzić?

Tak rozważaj Mękę: z czułością, nie myśl o przemocy oprawców, ale myśl z łagodnością! Od momentu spotkania się z trudnością miej miłość, czułość. Jezus „Jeszcze bardziej umiłował przez to, co wycierpiał…”

Nie rozliczaj się z przeszłości, tylko ją uznaj, była. Wynotuj! Nazwij ją po i mieniu. Koniec.

Jaką pracę trzeba podjąć, żeby mnie było stać na to? Żeby podjąć pracę nad sobą, żeby nie wydawać zarobionych uczynków i rozpuszczać ich? By nie marnować dobrych uczynków? Na pewno potrzebna jest wytrwałość i cierpliwość. Może komuś wydaje się, że ma dużo grzechów, trudności i nie wie, od czego zacząć. Zanotuj, może coś jest do omówienia z osobą prowadzącą, może to tak intymne, że tylko zostawić to w spowiedzi. To jest podstawa: walczyć z grzechem do przelewu krwi.

Idź do kościoła, powiedz Jezusowi, z czym sobie nie radzisz. Nie mów dlaczego, nie pytaj,  tylko powiedz: nie radzę sobie tutaj, nie radzę sobie z tymi myślami, z tymi emocjami, z tą chorobą, z pragnieniami ciała, które są niezaspokojone. Powiedz to Jezusowi i zajmij się Męką Jezusową. Przez ten momentBóg jest uwielbiony, twój problem jest wysłuchany. Bez oskarżeń. Nie skupiaj się za bardzo na swoim problemie. Nie analizuj potem tego, co powiedziałeś.

Walczyć z grzechem do przelania krwi

Tylko to nie ja mam być poszarpany, lecz grzech we mnie. Więc westchnij: „Jezu Chryste we krwi ran swoich, obmyj duszę z grzechów moich”. Zanieś tę grzeszność na Eucharystię, połóż ją przed tron Jezusowy i złóż na Ołtarzu Eucharystycznym wraz z ofiarą Ciała i krwi Jezusa. Wtedy anioł odbierze ode mnie ten dar grzeszności (bo teraz na to mnie stać) tę trudność, którą mam, świadomość, niezrozumienie, oskarżenia, pretensje, że sobie z tym nie radzę. Stać  mnie było, by się oskarżać, mieć pretensje, by skupić się na sobie, stać było na okrucieństwo czynienia zła, a to moje postępowanie przecież zabrało mi część Chrystusa. Którą? Tę, o której nie pomyślałem: to Jego przebite ręce, nogi, bok, ciernie, rany, ogołocenie, spustoszenie, znieważenie, oplucie, wzgardzenie, wyśmianie, to wszystko, co Jezus cierpiał. Czy tak właśnie się czuję, gdy popełniam grzech- jak gdyby mi coś odebrano?

Im bardziej będziemy wchodzić w Drogę Krzyżową, tym bardziej będziemy widzieć, że jesteśmy tam. Wejście w tę stację Męki Pańskiej to więcej niż prezent. To nie kaprys Jezusa. Jakże wielką ceną zostaliśmy nabyci i odkupieni…