Nie jesteś idealny (fragm. książki „Uszczęśliwić Boga” o. Augustyna Pelanowskiego

Inni, widząc wjazd Jezusa na pokornym ośle, sami po­zbywali się płaszczów, czyli wszelkich zasłon, wszystko od­słaniali. Płaszcz to ADARAET, słowo pochodzące od ADAR, czyli 'wspaniały’. Trzeba pozbyć się wspaniałego mniemania o sobie i pretensji o to, by być wspaniałym. Roszczenie, ja­kie kierujemy do samych siebie, by okazywać się wspania­łymi, może przybierać postać zniechęcenia sobą, złości na siebie, potępiania siebie, odrazy, pogardy względem siebie. Neurotyczne wyśmianie i drwiny z samego siebie biorą się z błędnego przekonania, które dałoby się streścić: wszystko albo nic – ale raczej wszystko, a nawet więcej niż wszyst­ko. Co za lucyferyczne przekonanie! Jezus streścił w sobie zasadę dokładnie odwrotną: chciał być NIC, ogołocił się do postaci bezradnej i bezsilnej. Ja streszczam się do zadania: nienawidzę być niczym, chcę być idealny, chcę wszystko, co najlepsze! A ponieważ jest to nieosiągalne, produkuję ciągłe kpiny z siebie, wiązanki niechęci do swojego życia, aż do my­śli samobójczych. Wszystko albo nic – jeśli nie robię idealnie, jestem nic nie warty. U wielu ludzi odraza czasem przybiera postać nienawiści ciała, jakby chcieli sobie je zniszczyć al­bo zdjąć z siebie jak ubranie… On pozwolił się obnażyć, by być wszystkiego pozbawionym – ja chcę zdjąć uniform nie­doskonałości, by okazać się idealnym. To zniechęcenie sobą

powoduje, że przestaję mieć cierpliwość do siebie i nie chcę się, na przykład, już spowiadać albo odkrywać przed kapła­nem. Łatwo potępiam się za to, że za wolno się zmieniam, że kolejny raz mam tę samą trudność. Przypomina się w tym miejscu wyznanie Teresy z Lisieux, komentującej fragment z Ewangelii dotyczący zdjęcia płaszcza (por. Mt 5,40-41): „Od­dać płaszcz to, jak mi się zdaje – zrzec się swoich ostatnich praw, to uważać się za sługę, niewolnika drugich. A poza tym, to bez płaszcza jest łatwiej się poruszać, biec, toteż Je­zus dodaje: i jeśli ktokolwiek cię przymusza, by iść z nim tysiąc kroków, to idź i z nim dwa tysiące>. Dlatego nie wy­starczy dać każdemu, kto prosi, trzeba też wyjść naprzeciw jego pragnieniom, okazać mu, że oddając przysługę, czujemy się zaszczyceni i zobowiązani. A jeśli mi zabierają, czym się posługuję, to nie powinnam wyglądać na taką, która tego ża­łuje, lecz przeciwnie, powinnam okazać radość, że ktoś mnie do tego uwalnia”6.

Pozbyć się płaszcza to zapewne jeszcze pozbyć się cię­żaru bycia doskonałym, perfekcyjnym, bycia dla siebie sa­mego kimś, kto się krępuje, wiąże nieustannymi idealnymi wyobrażeniami o ideale, o bezbłędności. Po co się katować za swój egoizm, przecież i tak będę egoistą do końca życia – zamiast się wypierać swojego egoizmu, wole go wyśmiać i z radością, jako egoista, rzucić się w miłość Jezusa w łonie Maryi, mówiąc Jej: „Przyjmij mnie, Matko, uczyń mi ten za­szczyt, mnie, niepoprawnemu egoiście” – i zaśmiać się z te­go, a nie dąsać. Nie chcę być z Jezusem dlatego, że jestem idealny, skoro On, Bóg, stał się słaby, by być ze mną. Nie

1 Rkp. C, 16v-17r.

chcę być kimś, komu wszystko się udaje, skoro Jemu nie uda­ło się nawrócić nawet Żydów, by być ze mną; nie chcę być zawsze zwycięzcą w każdej racji, skoro On był przegranym w swojej prawdzie. Tak, zawsze będę szukał swojej korzyści, więc niech moją korzyścią będzie to, że, oddając się Maryi, pozbędę się wszelkiej korzyści dla siebie. Nie chcę kochać wymuszoną ideałami miłością, ale kochać miłością nie-swoją, miłością Ducha Świętego, który niech mnie ogranie.

Smutek porażek i błędów, niechęć do siebie za upadki i pokrętne uczucia, które uwierają i ranią, to nie jest pokora, tylko pretensja, że się nie jest wspaniałym. Jakimż zbawien­nym sakramentem jest spowiedź, w której mogę wyznawać swoje myśli, pokusy, oskarżania samego siebie, myśli o sobie, w których sobą gardzę! Wyznawać i przyznawać się, widząc, że takiego Bóg mnie kocha. Odsłaniać wszelkie myśli, poczy­nając od nieczystych, a kończąc na zarozumiałych!

Jezus nakazał uczniom odwiązać nie tylko źrebię, ale i oślicę. Odczytajmy to jako wskazówkę: oślica i źrebię, jak matka i dziecko. Oto droga! Trzeba stawać się pokornym je­dynie przy Maryi, która nosiła w sobie Jezusa. Jedynie, bo nie widzę innej drogi, którą by mi proponował Jezus, oprócz tej, którą sam przebył, stając się Jej Synem. Przy Niej mogę Go nieść, postępując do przodu. Dla Niego chcę być osłem, byleby tylko On był ze mną.

Mieszcząc się w sercu Maryi, w swoim sercu nie mogę pomieścić Ducha Świętego. Im bardziej skrywam się przed światem, tym bardziej jestem odkryty przed Nim. Im większy biedak na tym świecie, tym większy arystokrata w tamtym.

Pokorny nie lęka się powiedzieć prawdy o swoim błędzie, ma odwagę żyć w ukryciu, pojawia się na tym świecie tylko

po to, by powiedzieć prawdę – a w tamtym świętuje i rozko­szuje się miłością. Potrzeba, abym był przekonany o tym, że jestem bezsilny wobec siebie, wobec innych, zwłaszcza wobec demonów i grzechu i dlatego usilnie potrzebuję mocy Jezusa Chrystusa!!!

Wszelki faryzeizm to przekonanie o swojej samowystar­czalności. Taka wiara w siebie uniemożliwia wiarę Jezusowi, depcze ona innych w pogardzie i próbuje się wznieść o wła­snych siłach, zbliżając się do Jezusa. Ale to się nie uda. To nie jest tak, że – poradziwszy sobie ze wszelkimi wadami, grze­chami i problemami, mając absolutną kontrolę nad losem -zbliżymy się, by zyskać łaskawość i usprawiedliwienie Jezusa. Jest tak, że, okazując swą niemoc i własną bezradność, bez­silność wobec swych win, swych uzależnień, swych pokus, uznając siebie za biedaka, zyskujemy Jego usprawiedliwienie dzięki wyznaniu prawdy i otrzymujemy moc Ducha Świętego, który w nas działa, popychając do czynów, na jakie nas sa­mych nie stać. Nie za dobre czyny zyskujemy łaskę usprawie­dliwienia, ale dzięki łasce usprawiedliwienia On czyni w nas dobre czyny.

Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy, bowiem Jego dziełem, stwo­rzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili (Ef 2,8-10).

Sami się nie zmienimy, jedynie wyznając swoją słabość Bogu w sakramencie spowiedzi możemy doświadczyć prze­miany. Bóg nas zmienia, gdy wyznajemy swoje nieprawości – wyznanie jest przestrzenią dla łaski, bo jest przyznaniem się do bezsilności. Bez łaski jesteśmy skazani jedynie na udawanie dobrych, a nie na stawanie się nimi rzeczywiście. Bez względu na ludzkie wysiłki i pomysły, Bóg okazuje miło­sierdzie i łaskę, komu On zechce:

      Ja wyświadczam łaskę, komu chcę, i miłosierdzie, komu Mi się podoba (Wj 33,19).

Joel Pralong7 świetnie ujmuje ludzki opór wobec łaski. Wszystkim nam jednak trudno jest przyjmować łaskę, czyli to, co darmowe, i uwierzyć całkowicie w niezasłużone mi­łosierdzie Boga. Człowiek odkrywa w swoim sercu tę skłon­ność, by nie czuć się dłużnikiem, lecz kimś, kto zasługuje. Nie chcemy czuć się winni, lecz chcemy być tymi, którzy sa­mi sobie wypracowali zasługę, którzy się napracowali i dla­tego zostali nagrodzeni. Nie chcemy przeżywać siebie samych jako tych, którzy nie mogą nic i którym pozostaje jedynie przyznać się do tego.

 Nikt, bowiem siebie samego nie może wykupić ani nie uiści  Bogu ceny swego wykupu (Ps 49,8).

To odwieczna pokusa, samodzielności i radzenia sobie samemu ze sobą i z życiem, pragnienie, by być niezależnym od wszystkich, a nade wszystko od Boga. Wolimy dawać, niż być obdarowanymi. Iluż ludzi mówi: „Ja już sobie poradziłem z tym i tym grzechem”, albo: „Ja już sobie poradziłem z tym i tym nałogiem”. Co to znaczy? JA SOBIE PORADZIŁEM? Czy też Bóg dał mi łaskę, dzięki której stałem się wolny? Czy nie dostrzegasz w sobie tej subtelnej pychy, która podpowiada

7 Joel Pralong, Słabość i moc, Wydawnictwo PROMIC, Warszawa 2012, s. 134.

ci, że jest „głupio zwracać komuś głowę”, a zwłaszcza Panu Bogu? Prosić o przysługę, o łaskę, być zależnym od czyjejś łaski lub niełaski… Wartością wydają się samodzielność i nie­zależność – świat tak bardzo to dziś kreuje. Poza tym, tak bardzo siebie nienawidzisz, że jeśli już stwierdzasz, że musisz istnieć, to lepiej, żeby nikt inny nie musiał się tobą brudzić i żebyś już sam męczył się z błotem swojego życia. Ktoś na­pisał: „Ale to jest jednostronne, bo nie mam problemu z tym, żeby być całkowicie dla kogoś, żeby bardzo mu pomagać, an­gażować w to dużo sił i czasu… I zazwyczaj zrobię to, zanim zrobię coś dla siebie, gardząc przy tym swoimi potrzebami… I rzeczywiście tak jest, że bardzo często przypisuję sukces sobie a nie łasce Bożej, że w takim myśleniu pomijam Boga. Ciągle liczę na to, że sam zwalczę pokusy”.

Usprawiedliwienie, do którego tak często święty Paweł się odwołuje, jest przyjęciem łaski obdarowania i uwolnie­nia, jako daru przebaczenia i umiłowania. Jest to możliwe, gdy ma się pokorę człowieka bezsilnego i przyznającego się do tej bezradności. Sam się nie usprawiedliwię – nie jest to efekt osobistych starań, wysłużenia sobie zapłaty, osiągnię­cia szczytu, wypracowania cnoty. W słowie 'sprawiedliwy’ -CADIQ zawiera się rdzeń DIQ, który tłumaczy się jako 'kie­runek do obrania’ albo 'trwanie na miejscu strażowania, wy­patrując we właściwym kierunku’ – co sugeruje, że człowiek sprawiedliwy albo usprawiedliwiony, to ktoś, kto jest zorien­towany właściwie, spogląda w dobrze obranym kierunku, czuwa, by nie pobłądzić swym spojrzeniem. Potrzeba nam właściwego spojrzenia, by zobaczyć, z której strony przycho­dzi do nas łaska – a ona przychodzi od Jezusa Chrystusa, nie bierze się z naszego dobrego chcenia. Tak w wymiarze

każdego wierzącego, jak i całego Kościoła – to nie my zmie­niamy siebie, tylko Bóg; to nie my zmieniamy i reformujemy Kościół – tylko Bóg go kształtuje.

Ja sobie nie poradzę z oczyszczeniem swego wnętrza, jedynie On oczyści mnie w dłoniach Swej Matki, w swoim krótkim Imieniu: Jezus Chrystus. Będę oddychał Nim. Będę wzywał Jego Imienia, jakbym szorował swoje zatęchłe wnę­trze gąbką, w którą wsiąkają wszelkie brudy i zacieki, plamy i skazy hańby. Niech wsiąknie w Jego Imię wszelkie moje zło, wszelki kwas i ocet, gorycz i zepsucie, bo zechciał siebie streścić, unicestwić całe zło świata, bo uczynił zaszczyt nam wszystkim, pragnąc, by wsiąkła w Niego wszelka przemoc i ohyda świata, a więc i moja. Obiecał mi to, gdy powiedział:

Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na sie­bie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11,28-30).

Przyjdźcie, wsiąkajcie we mnie, którzy utrudzeni jeste­ście samymi sobą, obciążeni niepotrzebnymi wymaganiami, weźcie jarzmo krzyża ze Mną, obok Mnie krocząc, zniesiecie samych siebie. To was ukoi, gdy zobaczycie, że nie chodzi o bycie doskonałym, ale bycie kochanym i kochającym. Przy mnie nauczycie się iść, ufając w moją miłość, a nie będąc dufnymi z powodu swej siły i bezbłędności. Chodź, byś był przy mnie, nie: chodź, bo sam sobie dajesz radę ze sobą.