o. Augustyn Pelanowski, Wesele w Kanie

Konferencja do wysłuchania tutaj

W Bogu jest tylko jedynie wesele. Sam Pan Bóg nam organizuje taki czas zaślubin ze samym sobą i ktoś, kto potrafi odnaleźć tę tajemnicę, że Bóg potrafi być weselem dla człowieka, właściwie już jego życie się przemieniło, zmieniło. Z wody na wino. Jakościowo jest to życie lepsze, kto potrafi zauważyć, że sam Bóg jest dla człowieka weselem.

O braku : brak to takie doświadczenie w naszym  życiu, kiedy nie jest tak, jak powinno być.  Po trzech dniach wesela nagle wszyscy odczuli brak wina. Jeszcze nie jest to widoczne, jeszcze nie wiedzą dokładnie, że za 3, 4 godziny może w ogóle już nie być tego napoju. Taka historia staje się obrazem naszych braków życiowych, kiedy po trzydziestym roku życia, jakby po trzech dniach wesela , albo czasem może po osiemnastu latach życia , czy po 50 latach życia nagle jest brak, brak czegokolwiek, brak miłości, brak urody, brak człowieka, brak pieniędzy, zdrowia, szczęścia, dobrego słowa, brak zrozumienia. Doświadczamy jakiś braków i wtedy te nasze oczekiwana  natrafiają na pustkę, tak jak te puste naczynia, tam wówczas w weselu. I to zwykłe wesele staje się przesłaniem dla naszego życia.

Nie jest najważniejszą  rzeczą odnaleźć się, zidentyfikować z własnym problemem w ewangelii, najważniejszą rzeczą jest zrozumieć, jaka jest wola Boża w tym wszystkim i jakie jest wyjście z tego, w czym się znajdujemy.

Chcielibyśmy sami się zapytać: Czego mi brak ? Co jest z moim weselem życiowym? Dlaczego mnie brakuje już wesela, radości ? Co w moim życiu staje się pustką, kamieniem, ciężarem, stągwią a może nawet bezsensem?

 Biblia stara się na każdej karcie zachęcić nas do tego, żebyśmy zgodzili się z tym, że w naszym życiu są rzeczy, których nie możemy zmienić. Zauważcie, że byśmy nie wiem jakimi środkami dysponowali, zdolnościami czy znajomościami, czy w ogóle wszystkim, to jednak w pewnym momencie w naszym życiu natrafiamy na mur i może to być taki mur, że może to być mur grzechu, że podchodzisz  do swoich kłopotów, problemów życiowych, moralnych, że staje ci mur grzechów i nie możesz go przebyć. Jest brak łaski, albo  przychodzi jakiś kłopot życiowy, jakiś problem, może nawet jakiś inny człowiek i nie możesz tego przebyć, nie możesz tego pokonać. Gdzieś ten brak staje się potężniejszy od nas samych i my się wtedy nie możemy z tym pogodzić, że w naszym życiu nie jest tak, jak powinno być, bo jest ten brak. Wtedy zwykle obwiniamy się o to, że nie umiemy żyć albo obwiniamy kogoś, że ktoś nam nie stworzył warunków albo obwiniamy Boga, że tak nas stworzył, że to życie nie jest takie, jak powinno być. Może trzeba się zgodzić z tym, że są rzeczy w naszym życiu, których nie możemy zmienić, niekoniecznie obwiniać się o to, na co nie mamy wpływu. Czasem takie doświadczenie każe nam się głębiej zastanowić nad sensem życia, kiedy już nic nie możemy zmienić, kiedy jest brak. Popatrzcie, że ten cud dokonuje się na weselu, a nie na pogrzebie. To Kana Galilejska, nie stypa galilejska. To jest bardzo ważne, że Bóg może przemienić coś w Twoim życiu, kiedy Ty umiesz się cieszyć nawet z tego, że jest brak. Kiedy umiesz uwielbiać Boga mimo tego, że  nie ma podstaw do tego, wtedy Bóg może naprawdę wkroczyć w twoją historię. Natomiast kiedy  doświadczamy braku i z tego powodu wchodzimy  w złość na życie,   w żal do kogoś, w nienawiść do siebie, albo potępiamy się, wtedy cud nie może się stać dlatego, że takie uczucia są potężną barierą na drodze łaski.

Jezus był tam na weselu, na którym ludzie po prostu umieli się cieszyć. Mimo iż brakowało im istotnych elementów rozrywkowych, to jednak umieli się cieszyć. I to jest bardzo ważne światło dla nas, że kiedy przychodzi w Twoim życiu taki brak, to trzeba to zaakceptować, trzeba się zgodzić z tą sytuacją i z kondycją, na  jaką nas stać, nie musimy się obwiniać za to, że nie możemy czegoś zrobić, bo nie możemy. Dochodzimy do pewnych granic możliwości i koniec. I za to nie trzeba się potępiać czy szukać winnych gdzie indziej. To jest po prostu zwykła granica ludzkich możliwości, które sprawiają, kiedy dochodzimy do tych granic, że wreszcie człowiek zaczyna  autentycznie wołać o Boga, a nie tylko po prostu być religijnym.  Bo jest ogromna różnica między wiarą Abrahama a religijnością każdego człowieka. Religijny może być buddysta, świadek Jehowy, wielu ludzi jest religijnych, nawet ateista może być religijny, może czcić jakiegoś idola swego, to jest jakiś rodzaj religii czci. Natomiast jeśli chodzi o wiarę, to już jest zupełnie inna rzecz, ona zakłada religijność, ale  religijność może być bez wiary, wiara bez religijności może się obyć i dlatego w naszym życiu dochodzi do takich sytuacji, w których, już nic innego nie możesz zrobić, żeby nasza religijność przemieniła się w wiarę, żeby stała się czymś więcej, niż dotychczas to było. Bóg potrzebuje najpierw jednak Twojej pokornej zgody, właśnie tego wesela. Takiego stanu ducha, że ty z radością podchodzisz do tych ograniczeń swoich, ograniczeń swojego życia, swoich możliwości, że doświadczasz niemożliwości. Już nie mogę nic zrobić w swoim życiu, ale z tego powodu nie będę potępiał siebie, czy nienawidził Boga, czy szukał winnych dookoła siebie. Niech to będzie ten klimat wesela. Bóg potrzebuje najpierw właśnie Twojej pokornej zgody na Twoją niewystarczalność i słabość, na to, że ty nie jesteś Bogiem. On potrzebuje tego, kto w pewnym momencie swego życia powie: No to prawda, ja nie jestem Bogiem, wcale pewne rzeczy nie muszą mi wyjść, ja nie jestem Bogiem. I umie w takiej chwili  swojego życia uwielbić Boga i to jest ten stan wesela.  Bo zauważmy, że kiedy jest brak, to jest istotne, co może nam przeszkodzić  w życiu, kiedy np. brak mi zdolności kiedy doświadczam, że inni są bardziej uzdolnieni a ja mniej, pożera mnie zazdrość, ale ja się bardzo tym męczę, dlaczego ja nie mam takich zdolności, może jestem winny czemuś, może Bóg jest winny, może ludzie nie dali mi możliwości, szukamy winnych wtedy, kiedy brak mi urody, nie jestem zbyt piękny, przystojny, nie jestem ładny, może nie mam dobrych ciuchów, może nie mam pełnego uzębienia, już człowiek zaczyna szukać winnych, dlaczego tak jest, dlaczego Panie Boże nie dałeś mi pięknego ciała czy przystojnej sylwetki i dlaczego nie jestem tak zbudowany jak inni, czy tak uformowany i już szukamy winnych, bo jest już czegoś brak. Tak samo, kiedy w naszym życiu doświadczamy samotności, nie ma mężczyzny, dzieci, kobiety, czy rodziców, też mówimy dlaczego tak jest, Ty jesteś chyba niedobry Panie Boże, albo winimy innych, nawet siebie czasem winimy, bo mówimy: widocznie na to nie zasłużyłem, skoro nikt nie chce ze mną być i potępiamy się za to, szukamy winnych. Kiedy brak nam miłości,  też szukamy winnych, kiedy brak nam pieniędzy, też dopatrujemy się może tu kary bożej. Kiedy jest ulewa, czy powódź mówimy: acha,  być może Pan Bóg chce nas ukarać. Brakuje nam zdrowia, szukamy winnych, brakuje nam szczęścia,  też szukamy winnych, dobrego słowa, też szukamy winnych albo sami się obwiniamy i szukamy tego wina, ale w innym znaczeniu, szukamy winnego. Doszukujemy się kary, dlaczego? Bo w naszej kulturze europejskiej, polskiej, istnieje taki mechanizm społeczny, że tam, gdzie dokonuje się jakieś cierpienie, musiał być jakiś winny. A to tak nie musi być, bo w pojęciu szczególnie słowiańskim cierpienie jest karą. Natomiast nie zawsze, może być np.  cierpienie czyjąś krzywdą, a  nie Twoją winą, albo może być również cierpienie, które jest wzrostem np. kwiat, który się rozwija on pęka, pączek pęka i gdyby miał układ nerwowy, by cierpiał, by jęczały kwiaty z bólu, ich to by bardzo bolało. I cierpienie się dokonuje, kiedy zęby komuś rosną  i bolą go, ale czy z tego powodu ma pójść do dentysty i powiedzieć:  panie,  niech pan coś zrobi, bo wszystkie mnie bolą zęby. No dobrze, to może wszystkie usuniemy zanim się one urodzą, żeby pana nie bolały? Też tak nie moglibyśmy zrobić. Czasem boli człowieka ciało, gdy się rozrasta, różne rzeczy. Ból nie zawsze musi być związany z karą , albo z jakąś krzywdą. Natomiast kiedy my doświadczamy bólu, prawie zawsze szukamy winnych.  I stąd  też, i to jest wielka przeszkoda, bo kiedy doszukujemy się winny w sobie lub w innych, to  z tego wesela życiowego wchodzimy w smutek, załamanie, żal, rozżalenia, złość, w takie stany duchowe, czy właściwie uczuciowe, które uniemożliwiają Bogu przemianę naszego życia. I dlatego w tej Kanie Galilejskiej doszukajmy się bardzo istotnej dyrektywy, która jest nam potrzebna w naszym życiu. Odrzuć problem winy. Jak odrzucić problem winy? Jeśli Twoje cierpienie jest konsekwencją grzechu, to idź do konfesjonału ze swoją stągwią sumienia i wylej, co trzeba. I  pozbądź się poczucia winy,  bo ci  to przeszkadza w rozwoju. Jeśli Twoje cierpienie nie jest spowodowane grzechem, ale spowodowane np. czyjąś krzywdą czy po prostu wzrostem duchowym, to potrzeba ci modlitwy, potrzeba ci refleksji, medytacji, może ze dwie godziny nawet pogadać z kimś, kto się na tym zna, albo kto się z Tobą pomodli do Boga tak autentycznie, albo nawet sam rozpracuj  to przez dobrą lekturę, spotkanie z Bogiem. Zastanów się, dlaczego sobie pewne rzeczy zarzucasz, dlaczego się obwiniasz? Czy naprawdę stało się coś złego, że masz prawo się obwiniać o coś. Udowodnij sobie, że nie ma powodu do tego, żeby się obwiniać o coś. Udowodnij sobie, że nie ma powodu do tego, żebyś szukał winnych w sobie, czy gdzie indziej. I wtedy, kiedy usuniesz poczucie winy, wróci radość. Wróci wesele. I to jest pierwsza przemiana. Wewnętrzne wesele,  że człowiek zdobywa się na stan ducha pokój, radość i wesele.  Uwolnić się od poczucia winy to jest pierwsza przemiana, która dokonuje się w naszych sercach, w naszej Kanie Galilejskiej wewnętrznej i dopiero kiedy  taką przemianę zrobisz, kiedy sobie poradzisz z poczuciem winy, możesz sobie poradzić ze swoim życiem.  Bo to jest usunięcie pewnych niepotrzebnych uczuć. Świat też proponuje różne fałszywe rozpracowanie poczucie  winy. Czasami przez taki sposób, że człowieka zagłuszają różne atrakcje, albo że ktoś Ci wmówi, że nie musisz się czuć winny, chociaż są powody do winy, to też nie byłoby dobrze. Trzeba być autentycznym, prawdziwym w tym problemie poczucia winy. Druga przemiana, która jest gdzieś tutaj zarysowana w tej Kanie Galilejskiej, to jest wypełnić się obecnością Ducha Świętego. Dlaczego? W Biblii Duch Święty jest usymbolizowany przez wino i tam ta cała historia z Kaną Galilejską nie skończyła się na tym, że przynieśli te stągwie i napełnili wodą. Bo to nie byłby cud. Nie wystarczy tylko poradzić sobie z poczuciem winy, oczyścić te stągwie z brudu, ale też zrobić jakąś przemianę i to już może zrobić tylko Duch Święty, ale nie bez Twojej pomocy. Bo tak naprawdę to wino symbolizuje Ducha Świętego i każdy z nas wie, że bez wina trudno o wesele, trudno o radość. Wino rozwesela, tylko nie w nadmiarze. I poza Bogiem nikt tak naprawdę nie może człowieka rozweselić. Tak jak po za winem trudno o jakieś środki rozśmieszające człowieka. Ludzie nie tyle pragną przemiany, co się też jej boją. I kiedy  w naszym życiu dochodzi do takiej cezury życiowej, mówimy: Boże może wreszcie widzę swoją pustkę,  swój brak, swoją beznadziejność życiową, chciałbym, żeby to się zmieniło i co wtedy się dzieje, co człowiek mówi? Ale boję się tego utracić, bo nie wiem, co będzie później, jak ja tak oddam Panu Bogu lejce swojego życia i ta fura istnienia zacznie się kolebać w  nie tę stronę , która ja bym chciał, bo Pan Bóg chce gdzie indziej mnie poprowadzić, to co się wtedy stanie?

Dlatego my w takim kryzysie życiowym zwykle robimy coś takiego, że boimy się utracić to, co było i nie chcemy przyjąć, to co przychodzi. I to w psychologii się nazywa kryzys. Kiedy człowiek jest rozdarty na dwie strony i boi się utracić to, co było  i boi się wejść w to, co przychodzi i  ludzie tyle pragną przemiany, co się też jej boją, wolą zostać w tym starym jakimś świadku już poustawianym, boją się, żeby coś się nie zmieniło czasem w ich życiu. Zamykają się i czekają,  że ktoś z zewnątrz zapuka i powie: no może byś zrobił tą wielką łaskę i jedną rzęsę   wystawił za próg swojego domu, to niewiele zmieni trzeba całemu wyjść z tego domu, a nie tam trochę tylko palec jakiś wystawić za drzwi, bo to nie wiele zmieni. I Pan Bóg też nie pozwala na takie zmiany pozorne w naszym życiu. Kiedy już mu się daje rękę, to On już tak pociągnie, że zrobimy  700 km do przodu, ale to może nigdy nie nastąpić, jeśli sami czegoś nie zrobimy dla siebie. Tak samo cud w Kanie Galilejskiej -by nie było jeśliby nie pojawili się tam słudzy .Pan Jezus nie dźwigał tych stągwi, chociaż był przyzwyczajony od dziecka do dźwigania ciężarów. Co widzimy później na Golgocie, że sobie poradził z 50 kg belką, ale On nie dźwigał tych stągwi. On mówi: Wy sobie sami poradźcie z tymi stągwiami. Czyli człowieku, jeśli chcesz, bym Cię to ja  przemienił, to ty zacznij sam siebie przemieniać, bo Ja inaczej nie wejdę swoją łaską, jeśli Ty nie zrobisz niczego dla siebie. Samo wino się nie przemieniło w Kanie Galilejskiej, byli słudzy którzy coś konkretnego zrobili. Przynieśli do Jezusa stągwie, posłuchali tego, co On mówił, a wpierw  posłuchali Maryi. Jakby powierzyli się jej i to jest taka struktura naszego życia, że jeśli chcesz, żeby coś się zmieniło w Twoim życiu, ale się trochę boisz, to powierz się Maryi. Ona tak sprawi, że zaczniesz słuchać Jezusa i w końcu przyniesiesz siebie samego do Boga, bo taki jest cel Twojego życia. Jeśli jesteś zbyt ciężką stągwią kamienną, jeśli ważysz 120 kg 😊 no to rzeczywiście może trudne jest do uniesienia, ale czasem ktoś waży 45 kg i też nie może znieść swojego istnienia, jeśli jesteś taką stągwią pustą, brudną,  poproś sługę Maryi, aby Cię uniósł, zaniósł do Jezusa. Znajdź kogoś,  kto Ci pomoże, ale nie chodzi o tą osobę,  chodzi o Boga.  Być może jesteś też sługą i stągwią, to zanieść siebie. Zanieść  samego Jezusowi, zanieś siebie znosząc siebie. to też jest bardzo mądre, że człowiek zaczyna  przemieniać swoje życie w Bogu i Bóg zaczyna przemieniać Twoje życie w Tobie, jeśli Ty zaczynasz siebie znosić. Kiedy bierzesz tę stągwię i mówisz: Muszę siebie znieść. Nie bój się zmiany bardziej, niż jej pragniesz. Niekiedy wygodnie nam żyć z tym, czym jesteśmy  i z naszym zamknięciem, z kamienną twarzą, z tym skamieniałym sercem,  ze skamieniałymi uczuciami. Mówimy: Lepiej żeby się nic nie zmieniało. Wcale tak nie jest lepiej. Boimy się nawet wtedy drugiego człowieka. Boimy się zrobić jakikolwiek krok, jesteśmy w impasie,  ale jeśli zostaniesz dłużej w takim etapie swojego życia, naprawdę niewiele się zmieni  i będzie coraz gorzej. To jest bardzo nędzna sytuacja, ale w tej nędzy czujemy pozorny tyko spokój, jakieś sztuczne bezpieczeństwo, decydując się na przemianę, oddając się Maryi jej sługom, oni mogą Cię unieść do Jezusa, wtedy rezygnujemy  i ryzykujemy, że wszystko się utraci co do tej pory posiadaliśmy, że trzeba będzie na nowo budować życie zupełnie inne z Bogiem i  bez grzechu. Trudno, lepiej to zaryzykować z Bogiem, niż dalej tkwić w takim miejscu. niż się tkwi. Zaczynamy się trochę bać tego, że utracimy to, co mamy, że to co możemy zyskać może będzie gorsze. Z Bogiem nic nie ma gorszego, ten smak nawet będzie lepszy. Boimy się stracić wodę a zyskać wino. Kiedy Bóg przejmuje inicjatywę w Twoim życiu, nie jest gorzej, kiedy Mu naprawdę się oddajesz i mówisz: Panie moje życie już jest brakiem, brakiem, ja już nic nie mogę zrobić, ale oddaję Ci to moje życie wybrakowane. A On mówi: dobrze, pozwól się przemienić! Pozwól, że Ja wszystko poustawiam po swojemu. I jeśli Mu na to pozwolimy, smak będzie jeszcze lepszy, niż był. Więc wolimy nic nie czuć, czekać czasem miesiącami, mijają długie lata, bezpieczeństwo staje się skamieniałą celą więzienną. I jeśli boisz się zaryzykować swoje życie, może się ono okazać więzieniem. Życie się nie przemienia bez doświadczenia. Życie w Kanie stało się  smaczniejsze dzięki i temu, że po 3 dniach zabrakło w ogóle  smaku i tak  czasem się dziej w naszym życiu , że dochodzimy do takiego braku smaku życiowego,  do takiego momentu, w którym mówimy: Życie mi nie smakuje, już życie nie ma sensu i to jest bardzo dobry moment, to jest bardzo dobry moment, żeby zobaczyć, że człowiek sam sobie nie posoli  ani nie posłodzi sobie życia, że potrzeba do tego Boga, bo bez Boga to życie nie nabierze smaku i wtedy przy naszych drzwiach domowych stoi 6 stągwi  kamiennych.  Pierwsza nazywa się pustka, druga bezsens, 3 zwątpienie, 4 skamieniałe uczucia, 5  lęk i 6  samotność. Co mam z tym zrobić? Przecież to jest nie do zniesienia i to jest puste i ja już nic z tym nie mogę zrobić i życie przestaje być weselem, staje się stypą  i wtedy jest miejsce na to, że na świecie jest miejsce na to, by sobie przypomnieć, że na świecie jest Pan Bóg, nie bozia. te 6 stągwi trudnych do uniesienia, to jest właśnie twoje życie i dzięki nim, dzięki doświadczeniu tych 6 stągwi  decydujemy się na przemianę . I mówimy już tak dalej być nie może…

I  to jest bardzo dobry moment w twoim życiu, kiedy mówisz : Już tak dalej być nie może , nie mogę już tego życia znieść , to jest po prostu kamień na sercu. I bardzo dobrze, ja ci powiem więcej! Pusty kamień, on się nazywa  stągwią. To jest moment na przemianę. Tylko trudne doświadczenia zmuszają nas do powierzenia się Bogu. Nie widziałem człowieka, który by naprawdę w takiej chwili, bardzo pięknej w swoim życiu powiedział: No, Pan Bóg jest dla mnie najważniejszy. Wtedy inne rzeczy są ważne , ale nie Pan Bóg. My jesteśmy ważni, ale nie Pan Bóg. Żeby doświadczyć tego, że Bóg jest najważniejszy, niestety nasze życie takie jest, trzeba doświadczyć trudności albo pustki, skamienienia w naszym życiu. A tym samym tylko Bóg może zmienić nasze życie na lepsze i nasze życie zmienić na lepsze. Zdarza się tak, że mamy taką pokusę, kiedy doświadczamy  jej braków, takiego momentu w naszym życiu, które nazwałbym: trzeci dzień na weselu w Kanie, kiedy już tylko te 6 stągwi, jest i nie ma żadnej perspektywy na przyszłość, tylko pustka, bezsens, zwątpienie, skamieniałe uczucia, lęki, samotność, wtedy my robimy bardzo wielki błąd, taką wielką pokusę. Zamiast przemienić to, co jest, to my zmieniamy miejsce, uciekamy gdzie indziej, wyjeżdżamy do innego miasta, czasem do innych ludzi, do innego środowiska, mówimy: o może coś się zmieni. Nie, jeśli sobie zmienisz miejsce, to nie zmienisz siebie. Czasem zaczynamy też od zmiany innych. Przemieniamy innych ludzi . Mówimy: może jak oni się zmienią,  to mnie się zmieni coś i w tedy odkrywamy w sobie kompleks Mesjasza. Taki syndrom Chrystusa, że stajemy się pomocnikami innych. Zaczynamy naprawiać innych, dlatego, że sami jesteśmy popsuci. To też nie zmieni nic. Trzeba zacząć zmianę od siebie. Od samego siebie. Od własnych stągwi. Nie grzebać w garczkach sąsiadki, tylko w własnych stągwiach. I tu trzeba naprawdę zobaczyć tych sześć podstawowych prawd, sześć stągwi. Poznaj siebie, stań się sobą, kochaj siebie, odkryj siebie. Nie lękaj się tego, co jest  w Tobie i żyj swoim życiem, nie czyimś. I okaże się, że są to rzeczy bardzo głębokie, że to prawdy  mogą Ci bardzo pomóc w odkryciu nie tylko Boga, ale też sensu swojego życia. Bo jedno z drugim jest nie rozłączne. Trudności, zwątpienia, pustka, martwota, pozorna niesprawiedliwość losu, odrzucenie, nieudane plany, niespełnione marzenia, fiasko życiowe, czy to  tragedia one zmuszają nas do zmiany, nie do zmiany miejsca, albo innych, zmiany ludzi, zmiany męża, rodziny czy żony, tylko do zmiany siebie. I to  rękach Jezusa. A do tych rąk się trafia przez ręce Maryi. Tak o tym mówi ta opowieść. Ten tekst Biblii, który jest święty. Święty dlatego, że jest sprawdzalny, efektywny i jest skierowany do nas. I nigdy się nie zdezaktualizuje.  Jest matrycą naszego życia. Bóg potrafi nie tylko z wody zrobić wino, ale i z Twoich łez smutku uczynić łzy radości. Z Twoich win zrobić łaskę, z Twojej pustki pełnię. Nawet ze zła, On potrafi wyprowadzić dobro. Przemiana zaczyna się, kiedy postanawiasz  znieść swój ciężar.  Cud się tam zaczął wtedy, kiedy on wzięli te stągwie na plecy i zanieśli do Jezusa. Kiedy zaczynasz znieść swój ciężar, kiedy znosisz samego siebie, wtedy już zaczyna się cud. Kiedy mówisz: zgadzam się na siebie, na moją pustkę życiową. Przemiana zaczyna się od zgody. Na takie a nie inne życie, na takie a nie inne ciało, na taką a nie inną rodzinę. Na takie a nie inne wady i zalety. Na zawartość wspomnień czy ran. Na niedojrzałość uczuć, na brak i ciężar, na brak wina, czyli radości. I na ciężar stągwi, czyli ciężar swojego istnienia. I jeśli kto chce iść za mną – mówi Jezus, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech mnie naśladuje. „Zgódź się na krzyż”, to „zgódź się na stągwie”. Na pustkę ciężkiego życia. Trzeba to życie, takie ciężkie i puste zanieść do Jezusa z Maryją  i tu może nam przeszkadzać złość.  Nic się nie zmieni, jeśli będziesz ukrywała złość i żal. Z tego powodu, że Twoja stągiew jest ciężka i brudna i pusta. Jeśli z tego powodu jesteś zła lub zły na siebie i masz żal , że tak jest, to się nic nie zmieni. Bo to jest tak jak słoik, który jest zakręcony bardzo mocno przez pokrywkę, wtedy nic nie można nalać ani przemienić. Pomóż sobie zgadzając się na to, co Tobie jest. Odrzucając złość i żal na to, że tak jest. Przeszkodą też jest kłamstwo. Nic się nie zmieni w Twoim życiu, jeśli będziesz udawał, że Twoje  życie nie jest puste i, że nie jest ciężkie. Jeśli będziesz je zapełniał byle czym i byle kim i byle jak. To w tedy też się nic nie zmieni. To jeszcze bardziej pogłębi Twoją frustrację, Twoją pustkę życiową. Bo nie możemy tak żyć, byle by tylko uciec od siebie, byle by tylko zakłamać siebie,  że jeszcze nie jest tak źle. Czasem jest dobrze sobie powiedzieć: jest bardzo źle. I to jest początek bardzo dobrego procesu. Potrzeba prawdy i zgody a nie złości i kłamstwa. Potrzeba prawdy: jestem samotny, jestem pusty, jest mi ciężko, nie dam sobie rady. I zgody : zgadzam się, że tak jest, no jest i nie muszę się o to obwiniać czy szukać winnych, ale mogę to zmienić szukając przemiany mojego życia w Jezusie z Maryją. I tu trzeba naprawdę modlitwy, nie znowu paciorka czy nawet pacierza, tylko modlitwy. Czegoś więcej, bardzo osobistego spotkania z Bogiem, bardzo w tym pomaga naprawdę samotność. Bardzo często zdarza się tak, że kiedy nawet modlimy się w świątyni, to owszem, jest to chwała oddana Bogu i Bóg to widzi, że my wspólnie się gromadzimy i jak jedna rodzina chwalimy Jego jako Ojca, to Mu się bardzo podoba, to jest piękne, ale często w takiej wspólnotowości gubi się ten charakter osobistej modlitwy, że my patrząc na innych, słuchając innych, biorąc udział w czymś ,co inni też tworzą, sami jakby się wyłączamy z tego. To niekiedy bardzo przeszkadza . Dlatego oprócz takiego spotkania potrzebna jest jeszcze indywidualna modlitwa. Indywidualne spotkanie z Bogiem, szczególnie, kiedy doświadczasz trzeciego dnia w Kanie Galilejskiej i widzisz brak, i pustkę. Wtedy musisz sam się spotkać z Bogiem czy sama się spotkać z  Bogiem i powiedzieć Mu wszystko o swoich stągwiach. I naprawdę poprosić, być sługą siebie samego, zanieść siebie samego jak stągwie przed Bogiem. Modlitwa  może przemienić wszystko: najpierw myślenie, uczucie, zrozumienie siebie,  odkrycie woli Bożej, oddala pokusę i przybliża takie prawdziwe możliwości na zmianę życia, nowe możliwości, nowy smak życia. Modlitwa to nie czas na samo potępianie się, modlitwa to nie czas na samo zakłamanie siebie, albo na złość lub użalanie się lecz na uwolnienie się  z takich rzeczy i zdobycie rozeznania co do własnego istnienia. Tylko Bóg może Ci powiedzieć, po co żyjesz. Nie ma  na świecie nikogo, kto Ci powie: żyjesz po to i po tamto. Tylko Bóg może Ci to powiedzieć, jakie jest  Twoje powołanie, jaki sens Twojego życia, ale najpierw odżuć i kłamstwo i złość i niepokój i zamknięcie. Zanieść swoją stągwię. On rozmawia z tymi, którzy są szczerzy, a nie z tymi, którzy za takich się uważają, bo to nie to samo. On rozmawia z tymi, którzy są prawdziwi a nie tylko tak myślą o sobie, to nie to samo. On rozmawia z  tymi , którzy są gotowi przyjąć wolę Bożą a nie narzucają swoją wolę Bogu. Bo to nie ma  wtedy rozmowy z Bogiem. Kocha samotnych, pustych, tych którym jest ciężko, samotnych, zagubionych i takie chwile dopiero zmuszają  nas do prawdziwej przemiany  a nie jakiejkolwiek przemiany, bo jeśli nasze życie musi mieć prawdziwy sens, to musi być prawdziwa przemiana. To nie może być jakiekolwiek życie, tylko takie prawdziwe życie. Dlatego nie może być jakakolwiek przemiana, tylko prawdziwa przemiana.

W życiu, życie jest takie krótkie , że nie mamy czasu żeby odwlekać sobie ten moment,  kiedy powiemy sobie prawdę: Po co żyjemy ? Nie możemy też żyć nie zastanawiając się nad tym: Po co żyjesz ? Takie życie jest życiem głupca. Głupi nie myśli, po co żyje. I jeśli Ty nigdy w życiu nie zastanawiasz nad tym, po co żyjesz, jaki jest cel Twojego życia, do czego jesteś powołany. Po co ty w ogóle jesteś? To  czym się różni np. Twoje życie, moje życie od życia kamienia, albo życia pchły, albo  życia kozy.  Nawet  pchła czy koza, one mają swój cel, one wiedzą po co żyją. Pchła ma tak instynkt głęboko ze musi być krwiopijcą że ona wie co robić, całe życie  to robi. A  człowiek jeszcze po 30 latach nie wie, po co żyje  i nie wie do czego się przypisać. Któż wtedy jest mądrzejszy człowiek czy pchła. Dlatego też taka osoba, która może Ci nadać sens Twojego życia, to się nazywa Pan Bóg. I on jest po to, by Ci powiedział: Żyjesz po to i po to! Żebyś nie był krwiopijcą w życiu, czy żebyś nie był kozą w życiu, czy kamieniem, tylko człowiekiem, bo człowiek jest obrazem Boga i żyje dla chwały Bożej i Ty musisz to zobaczyć w swoim życiu, co to znaczy chwała Boża, gdzie ta chwała Boża u Ciebie się realizuje. To nie musi być udane życie czy nieudane, byle by tylko było dla Chwały Bożej. I czy Twoje życie jest teraz trzecim dniem Kany Galilejskiej, czy siódmym, czy pierwszym wszystko jedno. Odkryj chwałę Bożą w swoim życiu. Posłuchaj Maryi , która Ci powie: Zrób wszystko cokolwiek Ci powie Jezus w swoim życiu, a będziesz szczęśliwy. Jesteś gotowy  uczynić naprawdę wszystko, cokolwiek powie ci Jezus i czegokolwiek od Ciebie zażąda.  Zastanów się dobrze nad tym pytaniem: Czy jesteś gotowa/gotowy przyjąć każdą wolę Bożą, która w tej chwili może Ci Bóg objawić na modlitwie indywidualnej np. po Mszy Św. I powie Ci Pan Bóg: Właśnie chcę od Ciebie tego i tego, to jest sens Twojego życia. Czy jesteś gotowy przyjąć taką wolę? I zobacz, co teraz odkrywasz? Lęk, nie chcesz tego zmienić. I każdy z nas ma taki lęk, ale odkrycie tego lęku wcale nie jest złym momentem jest bardzo dobrym, bo kiedy widzisz granicę swojego życia, możesz ją przekroczyć . Kiedy ją nie widzisz, nie możesz jej przekroczyć. Amen.