Świadectwo posłuszeństwa w zaufaniu Bogu

Niech będzie Bóg błogosławiony, wywyższony i uwielbiony w moim mężu, we mnie i w naszym małżeństwie oraz w naszych dzieciach. Boże błogosław i strzeż każdego, kto będzie czytał to świadectwo na chwałę Tobie. Amen.

Świadectwo to ofiaruję na chwałę i cześć mojemu Bogu przez Niepokalane Serce Maryi Panny. Duchu Święty, przyjdź ze Swoją Światłością, niech to świadectwo naszej rodziny przyniesie pożytek doczesny i wieczny. Amen.

Jestem TERAZ prawdziwie spełnioną, oddaną i  szczęśliwą żoną, matką i kobietą dzięki mojemu cudownemu mężowi i dzieciom, których Bóg mi podarował. Nasze małżeństwo trwa 14 lat. Wychodząc za mąż za mojego męża byłam przekonana, że nasza miłość przetrwa wszystko i zawsze zwycięży. Decydując się na małżeństwo, nigdy nie przeszła mi myśl przez głowę, ani słowo przez usta, że będzie zagrożone rozpadem. Ten sakrament jest dla mnie tak ważny, że aż nierozerwalny. Kiedy rozmawialiśmy jeszcze jako narzeczeństwo z moim obecnym mężem, obiecaliśmy sobie, że nie będzie między nami kłótni, tylko rozmowy, choćby były trudne tematy, nie pozwolimy, aby doprowadziły nas do awantur. Mąż obiecał sobie i mnie, że w  naszej rodzinie będzie inaczej, lepiej niż u niego w domu rodzinnym lub u mnie. Nie będzie taki, jak jego ojciec, który był zainfekowany różnymi holizmami. Jednak uległ jednemu z holizmów ojca, nadużywał alkoholu i pali papierosy. Wprawdzie kłótni i awantur nie było, tak jak sobie obiecaliśmy, ale było dużo milczenia, ponieważ mój mąż nie chciał ciągle poruszać tematu alkoholu i problemów z tym związanych, między innymi mojego biadolenia, że mnie zaniedbuje, nie stara się o mnie, jak w czasie narzeczeństwa, że to ja, ja i jeszcze raz ja powinnam być noszona na rękach i doceniana. Nie myślałam o swoim mężu, że on też potrzebował mojego zainteresowania, czułości i całkowitego oddania. Nie witaliśmy się pocałunkiem, nie błogosławiliśmy się, nie było wzajemnego oddania siebie. Ja nie czułam się spełniona jako matka, żona i kobieta, bo myślałam wtedy tylko o sobie, o swoich potrzebach. Dlatego często wychodził i milczał. Nie było w naszym małżeństwie ofiarności, oddania się nawzajem, które polega na tym, że jestem  dla swojego męża w 100%, a ona dla mnie w 100%. Był między nami handel: jak mi nie zrobiłeś kawy, to ja tobie też nie zrobię. Nie używaliśmy względem siebie słów: proszę, dziękuję, przepraszam. Wytykanie sobie, ile to ja już zrobiłam w domu, a mi się to należy, a co ty możesz wiedzieć, wyśmiewanie siebie nawzajem w towarzystwie i obgadywanie mojego męża do innych… Takie przeciąganie liny: to ja ci teraz pokażę! Jeśli chodzi o wiarę w Boga i relacje z Nim, to było marnie. Byliśmy ‘’katolikami kościółkowymi’’, czyli co niedziela do kościoła, to było rutynowe i bez żadnej relacji z Bogiem; nie było wspólnej modlitwy rodzinnej, małżeńskiej, modlitwy przed posiłkiem. Nie było błogosławieństwa siebie nawzajem, rozmów z dziećmi o naszej wierze, czytania Pisma Świętego.

Teraz, kiedy żyję w 100% dla mojego męża, nie ma między nami handlu, czuję się spełniona jako kobieta, żona i matka. Wierzę, że mój mąż z wszystkim, co posiada w sobie, jest mi koniecznie potrzebny, abym dążyła do zbawienia – podobnie nasze dzieci. Wiem, że żyję nie dla siebie, a dla drugiego – niech będzie w tym Bóg uwielbiony. Teraz nasza miłość jest prawdziwie prawdziwa, bo jest Boża. Wiem, że Bóg wlał swoją miłość w nasze serca i kochamy się jeszcze mocniej niż przed ślubem i przed kryzysem, i nic nam do tego. Możemy być cały czas ze sobą, wykonując wspólne obowiązki w domu i nie nudzimy się sobą, tęsknimy za sobą. Mój mąż, kiedy wraca do domu po ciężkiej pracy fizycznej, mógłby być narzekający, ale taki nie jest i z taką czułością i radością wita mnie i nasze dzieci, że udziela się to i namJ. Bóg obdarzył nas Swoim miłosierdziem i łaskami, a my to bierzemy i pielęgnujemy na chwałę Bożą.

Na początku naszego małżeństwa mąż pracował w delegacji i przyjeżdżał co tydzień lub co dwa tygodnie do domu. Gdy się pojawiła pierwsza córka, minął rok i mąż chciał wyjechać za granicę, aby zarobić większe pieniądze na remont poddasza w domu u  moich rodziców. Zaczęło się samotne, osobne życie bez siebie. Zamiast pielęgnować nasze małżeństwo i naszą wzajemną relację, uczyliśmy się żyć osobno i po swojemu. Ja wychowywałam córkę, żyjąc wspólnie z moimi rodzicami i uczestnicząc w ich życiu. Jak się też okazało, nie odcięłam pępowiny, szczególnie od mamy. Z wdzięczności za pomoc, jaką mi okazywali rodzice, za trudności, jakie mieli, chciałam im, a najbardziej mamie wynagrodzić. Zwierzałam się jej, pomagałam, poświęcałam wszystko dla jej dobra. Ona była dla mnie na pierwszym miejscu. Wtedy nie rozumiałam, że robię krzywdę mojemu mężowi, spychając go na drugi plan. Myślałam, że jestem w porządku córką i nie robię nic złego mojemu mężowi, przecież to moja mama. Choć mąż i siostra zwracali mi uwagę, że jestem wręcz uzależniona od mamy i nie żyję swoim życiem i swoimi decyzjami, ja oczywiście ich nie słuchałam, bo dla mnie to był absurd, przecież ja tylko jej pomagam, ona mnie potrzebuje. Teraz wiem, że mój mąż był bardzo długo cierpliwy w tej sytuacji i bardzo mnie kochał, wytrzymując to. Kiedy przyjeżdżał na wolne, nawet przez te parę dni, nie potrafiłam, nie chciałam świadomie lub nie, otoczyć męża troską i ofiarnością, a tak czyniłam to tylko względem mamy. Mąż czuł się z tym bardzo źle, bliscy też zwracali mi na to uwagę, ale ja jak ten uparty osioł odtrącałam to. Nie omawiałam z mężem wspólnych spraw, nie pytałam o zdanie, bo liczyło się zdanie i opinia mojej mamy, lekceważyłam go. Kiedy trafiłam do wspólnoty i zaczęła się praca nad sobą, zmiana myślenia i stawanie w prawdzie o sobie, spowodowało to, że rozbeczałam się bardzo nad swoim grzechem, postępowaniem, pychą, ślepotą i egoizmem itd. Trudny był początek i droga, ale piękna i możliwa do przejścia, bo objawiła się Chwała Panu, a nie moja.

Rok 2017, mieliśmy z mężem dwie córki: sześcioletnią i dwuletnią; to rok, kiedy mój mąż uciekał ode mnie, już nie miał siły mi tłumaczyć i walczyć o nas. Kiedy przyjeżdżał do Polski, nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, dziwnie się zachowywał, dzwonił i rozmawiał po kątach, chował telefon. Wychodził z domu, czasem na noc pod pretekstem, że jedzie z kolegą po samochód, który ten sprowadzał z różnych miejsc Polski. Parę tych wyjść było prawdą, ale podejrzewam, że nie wszystkie były z tym związane. Przez myśl mi nie przyszło, że może być inna kobieta. Pożycia prawie nie było, a jak było, to bez czułości. Wyjeżdżał bez pogodzenia się i pożegnania. Kiedy dzwonił będąc za granicą, chciał rozmawiać tylko z córeczkami, ze mną nie miał o czym i nie chciał. Kiedy zbliżał się kolejny jego przyjazd do domu, nie przywitał się ze mną, traktował mnie jak powietrze, bardzo to przeżywałam. Kiedy był wieczór, po przyjeździe męża i dzieci spały, poprosiłam go o rozmowę, on nie chciał, ale następnego dnia porozmawialiśmy. Stwierdził, że dalej tak nie chce ze mną żyć i że mama dla mnie jest najważniejsza, że już mnie chyba nie kocha i zjechał teraz do domu tylko i wyłącznie dla dzieci. Bardzo się rozpłakałam, on to zlekceważył. Nigdy się nie spodziewałam, że mnie taka sytuacja może spotkać. Nic nie mówił o innej kobiecie, ja nadal nie pomyślałam o zdradzie, tylko o tym, że przez nieporozumienia o moją mamę może już nie chciał być ze mną i że ta rozłąka się przyczyniła do tego. Kiedy ponownie wyjechał, dowiedziałam się, że mąż mnie zdradza i wszyscy, którzy pracowali z mężem, czyli moi bliscy z rodziny, od dawna o tym wiedzieli, tylko nikt nie potrafił mi powiedzieć. Myślałam, że mi serce pęknie z rozpaczy, ale zaraz trzeba było się opamiętać, aby nic nie pokazać po sobie córeczkom. Wypłakiwałam się w poduszkę co noc. Pytałam Boga: dlaczego? przecież nie w naszym małżeństwie, nie tak miało być!? Podzieliłam się tą wiadomością z koleżanką ze wspólnoty, wtedy należałam krótko do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym w miejscu mojego zamieszkania. Nikomu więcej nie powiedziałam. Koleżanka jeździła do Przedcza do innej wspólnoty, teraz i ja do niej należę i Bogu niech będą za to dzięki, za Wspólnotę Anioła Betesdy.  Ta koleżanka zaproponowała mi wtedy, abym wykonała telefon do osoby z tej wspólnoty, ona mnie poprowadzi przez tę sytuację. Rozmowa miała odbyć się z kimś, kogo nie znam, kogo nie widziałam na oczy. Kiedy zdecydowałam, że wykonam telefon, to nie został odebrany, gdzieś poczułam ulgę, że jednak nie będzie rozmowy, ponieważ nie wiedziałam, jak rozmawiać z obcą dla mnie osobą.  Po kilku minutach ta osoba oddzwoniła i do dziś za to dziękuję Bogu, bo zaczęła się prawdziwie przemiana mnie samej, nie mojego męża, nie moich dzieci, nie naszej sytuacji, ale mnie. Prowadzona byłam telefonicznie, nie było wtedy spotkań, rozmów w cztery oczy, tylko kontakt telefoniczny. Dzięki temu kontakt był cały czas i bez trudności związanych z dojazdami na spotkania. To ja miałam dokonać zmiany swojego myślenia. Zaczęły się regularne rozmowy telefoniczne, zalecenia, zadania, przed każdą rozmową z osobą prowadzącą prosiłam Boga, by mówiła do mnie przez jej usta, nie chciałam słuchać słów ludzkich, ale słów Boga. Wszystko bardzo zależało od mojego posłuszeństwa Bogu przez osobę ze wspólnoty w tym prowadzeniu, w zaleceniach i zadaniach. Bywało tak, że nie wszystkie zadania były dla mnie zrozumiałe, były bardzo trudne, nie wiedziałam, dlaczego mam tak a nie inaczej poczynić. Jednak moja miłość do męża i pragnienie odzyskania go było silniejsze niż te trudności, a posłuszeństwo w tym prowadzeniu przyspieszyło odzyskanie mojego męża i uzdrowienie naszego małżeństwa. Zaufanie, że to Bóg mnie prowadzi dawało mi pokój i zalecenia były wykonywane bez dyskusji. Zrozumiałam, widząc owoce mojego posłuszeństwa, że ten, kto jest posłuszny, nigdy się nie pomyli i tak było w moim przypadku. Widzę też to teraz, kiedy mam jeszcze bardziej cudownego męża niż na początku naszego małżeństwa i jesteśmy razem, a nie osobno. Po tygodniu prowadzenia, poczułam, że prawdziwie wybaczyłam mojemu mężowi i stał się cud, bo pokochałam go jeszcze mocniej. Ta miłość była tak wielka i gorąca, że nie można tego słowami opisać. Bóg we mnie wlał swoją miłość do mojego męża, nie czułam złości, żalu, oskarżenia, nienawiści, obrzydzenia, nic złego, to była wielka łaska od Boga. Zostało rzucone na mnie światło od Boga i nic nie było już niejasne, ciemne i ukryte. Miałam zalecenie, być powściągliwą w okazywaniu miłości mężowi na tamten czas.

Zbliżał się czas powrotu męża. Zastanawiałam się, co mu powiedzieć, jednak miałam nic nie wyjaśniać, nie pytać i nie zastanawiać się nad tą sytuacją oraz nie mówić, że wiem o zdradzie. Wybaczyłam, mam czystą kartkę, więc co wyjaśniać. Kiedy mąż wrócił, był oschły, nie przywitał się ze mną. Nie pytałam, nie oceniałam. Jednego wieczoru, kiedy prosiłam go o rozmowę, godząc się na nią, mąż wypomniał mi wszystko to, co go przeze mnie bolało. Wiele zarzutów było prawdą i to bolesną prawdą dla mnie, gdzie zdałam sobie sprawę, że wiele razy nieświadomie krzywdziłam swojego męża, ale też były wyrzuty z jego strony, z którymi się nie zgadzałam, lecz nie zaprzeczałam im, pozwoliłam mu wykrzyczeć się na mnie i obrzucić mnie tym. Ja, milcząc i wysłuchując go, na koniec przeprosiłam i poprosiłam o wybaczenie. Mąż był w szoku, jak mogłam tak spokojnie tego wysłuchać i przyjąć, nie kłócąc się z tym, co mi wyrzucił i nie mówiąc o swoich zarzutach do niego. Wtedy po raz pierwszy wysłuchałam prawdziwie mojego męża i trudnej prawdy o sobie. Dość już przeciągania liny – każdy na swoją stronę, dość wymówek, wypominek i handlu. Zaczęliśmy od nowa budować nasze małżeństwo, ale jak się potem okazało, jeszcze na kłamstwie ze strony mojego męża. Któregoś dnia zobaczyłam sms-y od kochanki, zabolało bardzo, jakby rany ponownie się otworzyły. Będąc z nami w Polsce nadal mnie zdradzał, bardzo się trzęsłam, emocje zapanowały nade mną, nie wiedziałam, jak to rozwiązać. Jednak podjęłam rozmowę na temat kochanki, mąż bardzo mnie wtedy skrzyczał, że jakim prawem brałam jego telefon, zero wyjaśnień, wyszedł nic nie tłumacząc, bez skruchy i poczucia winy. Po jakimś czasie wrócił, nie przeprosił, ale poprosił, aby nie rozmawiać o tych smsach i o kochance,  tak, jakby jej nie było i żebyśmy zaczęli od nowa. Zgodziłam się, nie chciałam, aby wyjeżdżał za granicę po tym wszystkim, ale on nalegał, że nam potrzebne są jeszcze duże pieniądze, aby dokończyć mieszkanie.

Minął rok od tego zdarzenia, zbliżał się termin ślubu mojego kuzyna. Mąż przyjechał na ten ślub i kiedy było przyjęcie weselne, po dużej dawce alkoholu, źle zaczął mnie traktować. Tańczył z innymi dziewczynami, bardzo się do nich tuląc, przez jakiś czas mnie ignorował, potem się tulił do mnie i tak było na przemian. Wszyscy na to patrzyli, popychał mnie, szarpał za rękę, ja nie reagowałam, w milczeniu wszystko wytrzymywałam. Do poprawin ignorował mnie, potem zaczął rozmawiać i tulić się jakby nigdy nic, jednak na krótko. Kiedy tańczyłam w kółko z innymi gośćmi, szarpnął mnie za rękę, powiedział, że natychmiast do domu. Ja byłam w szoku, jednak zaczęłam się zbierać z płaczem, aby nie prowokować go do gorszych scen i psuć przyjęcia. Pan młody, mój kuzyn widział jak z płaczem zabieram swoje rzeczy do wyjścia i z nerwami doskoczył do mojego męża. Zaczęła się szarpanina, płacz. Po tym zdarzeniu, mąż wrócił sam z tych poprawin, zaczął się pakować i wyszedł ze słowami, że nie chce mnie znać i się rozwiedzie, kiedy wróci do Polski. Będąc za granicą, tam ponownie związał się z tą dziewczyną, już nie ukrywając się z tym. Serce rozdarło się ponownie na pół. Kiedy wychodziłam za mąż za mojego męża, nie przeszło mi przez chwilę słowo rozwód, zdrada, porzucenie. Nasza miłość miała przezwyciężyć wszystko, najgorsze. Dlatego nie pozwoliłam mocą Bożą, aby nasza rodzina się rozpadła. Od tego momentu prosiłam Boga kolejny raz, aby mnie poprowadził przez wspólnotę i osobę prowadzącą w tej walce o mojego męża, nasze małżeństwo i rodzinę. I również w tym momencie naszego małżeństwa wygrywało moje posłuszeństwo w prowadzeniu. Przez cały pobyt za granicą, telefonicznie mąż uświadamiał mnie, że mnie nie kocha i dla dobra córek lepiej będzie, jak się rozstaniemy, bez kłótni, w zgodzie. Ja na to nie pozwoliłam, skoro chciał się zabawiać, niech bierze za to odpowiedzialność, będąc ojcem niech weźmie odpowiedzialność za dzieci i wywiąże się z przysięgi małżeńskiej. Czasy kawalerskie się skończyły. Kiedy zbliżał się  powrót męża, on nadal uważał, że to tylko formalność, rozmówi się ze mną co do rozwodu,  lecz ja myślałam inaczej. Od tego momentu zaczęła się walka o nasze małżeństwo, o naszą rodzinę, o mojego męża. Mąż nie chciał spać w domu, kiedy wychodził, dzwoniłam do niego i groziłam, że jeśli natychmiast nie wróci na noc, to go zacznę szukać i znajdę go, choć nie miałam pojęcia w sercu, jak to zrobię, ale ufałam Bogu. Tylko Bóg wie, jak to się stało, że uległ moim nakazom telefonicznym i wracał na noc, a nie do hotelu. Moi rodzice, mieszkając na dole, bardzo przeżywali przez łzy tę sytuację i nie rozumieli mojego postępowania. Uważali, że powinnam go zostawić. Zarazem byli na mnie źli i zatroskani, jak ja mogę mu wybaczyć i wpuszczać go do domu. Proponowali, abym podzieliła majątek, bo mąż mógłby zostawić mnie i dzieci z niczym i z długami. Nie słuchałam rodziców, choć serce mi pękało patrząc,  jak oni cierpią, ale poprosiłam ich, że wszystko wytłumaczę, jak tylko poukłada się najpierw nasze małżeństwo. Czułam, że jest toczona nie jedna, ale więcej walk: o mojego męża, nasze małżeństwo, dzieci i moich rodziców. Mąż lekceważył moich rodziców, nic sobie nie robił z tego, jak się zachowywał w  ich obecności. Nadużywał alkoholu, butelki stały przy łóżku. Nie ukrywał się z telefonem pisząc z tą dziewczyną, kiedy mnie okłamywał, że wychodzi do kolegów, ja wiedziałam, że jest z kochanką. Podczas ich spotkania dzwoniłam do niej z numeru prywatnego, aby potwierdzić, że są ze sobą, nie odbierała. Potem mąż, wracając do domu  domyślał się, że to ja dzwoniłam  z numeru prywatnego i groził, że naśle na mnie policję za nękanie jego kochanki. Robił to wszystko świadomie, aby mnie upokarzać, ja nie zrażałam się tym i nie przyjmowałam tego wszystkiego do serca, bo wiedziałam, że za tym stoi nie mój mąż, tylko szatan, a moim mężem tylko się posługuje, aby rozbić nasze małżeństwo i udowodnić mi, że to wszystko nie ma sensu i że i tak mnie mąż zostawi. Bardzo okropne słowa na mnie wyrzucał, powtarzał, że mnie nie kocha, tylko kochankę, że popełnił błąd żeniąc się ze mną, lepiej jakby mnie nie było, czyli miał na myśli żebym umarła i miałby spokój, a nie dręczenia przeze mnie itp. Założyłam tarczę na serce i nic nie przyjmowałam do siebie, tak mnie Bóg uchronił od samozniszczenia. Mąż ponownie chciał wyjechać do Niemiec, radziłam się prawnika czy mogę jakoś go zatrzymać prawnie, aby tego nie zrobił, bo gdyby  to zrobił, nie byłoby dalszej możliwości walki o niego. Okazało się, że nie ma takiej możliwości, ponieważ nie miał zakazu wydanego przez sąd opuszczania kraju, więc mógł wyjeżdżać gdzie chciał, był wolnym według prawa człowiekiem.

 Po kilku dniach od przybycia męża, pojechałam do domu rodzinnego męża kochanki, aby przekazać jej rodzicom, że ich córka błądzi, rozwalając swoim postępowaniem inną rodzinę i czy są tego świadomi, co ona czyni. Byłam świadoma, że jest osobą dorosłą i rodzice już nie mają wpływu na jej postępowanie, ale uświadomienie tych państwa było kolejnym krokiem do ratowania mojego małżeństwa i do tego, aby ta dziewczyna odstąpiła od czynienia dalszego złego postępowania. Nie robiłam awantury, nie krzyczałam, grzecznie przedstawiłam się i poprosiłam też córkę tych państwa, aby była przy tej rozmowie. Ona się rozpłakała i wściekła wybiegła z domu.  Ja jednak pozostałam i przedstawiłam sytuację, że córka związała się z żonatym mężczyzną z dwójką dzieci i to nie w porządku zarówno z jej strony, jak i mojego męża. Dziewczyna po chwili wróciła oczerniając mnie i mówiąc, że ją nękam sms-ami, to wszystko było nieprawdą, nie wiedziała po prostu jak się bronić i oczyścić przed swoją matką, ale ja ze spokojem powtórzyłam, aby zostawiła mojego męża i nie rozwalała dalej mojego małżeństwa. Minęło parę dni po tej wizycie , mąż i kochanka rozstali się i zaczęliśmy  mężem żyć ze sobą na nowo. Lecz mąż dostał wiadomość, że ona jest w ciąży. To ja na to, że ma wziąć za to dziecko odpowiedzialność, bo ono nie jest niczemu winne. Mąż cały czas dziwił się, dlaczego jestem taka spokojna, miła, dobra, cierpliwa, robię obiady i wypełniam swoje obowiązki jako żona i matka, nie robię wymówek. Nie rozumiał takiego zachowania, był bardzo zmieszany i jeszcze bardziej to go denerwowało i dręczyło. Powiedział, że poczułby ulgę jakbym go skrzyczała, wyzwała, bo na to zasługiwał i tego oczekiwał. Okazało się, że kochanka chciała go nastraszyć poczęciem dziecka. Któregoś dnia zadzwoniła, że chce przekazać resztę rzeczy mojego męża, które miała u siebie, ale pod warunkiem, że ja odbiorę je osobiście bez obecności męża w umówionym miejscu. Zgodziłam się bez żadnej obawy, było przerażenie i strach w oczach mojego męża, przed tym, czego mogłam się dowiedzieć od niej. Ja jednak nie jechałam z takim nastawieniem, aby uzyskać jakiekolwiek informacje. Kiedy się spotkałyśmy, ona była wystraszona, nie miała już tyle odwagi i złości, co u siebie w domu, kiedy u niej byłam. Zaczęła mnie przepraszać i się tłumaczyć, mówiła o wszystkich potajemnych spotkaniach z moim mężem, pokazywała smsy, w których mnie oczerniał. Bolesna była jednak dla mnie informacja, że byli razem tydzień nad morzem, zaraz po tym, jak mąż przyjechał z zagranicy. Wtedy nie przyjechał prosto do domu, do dzieci, tylko relaksował się nad morzem. A nasze dzieci nigdy nie widziały morza i nie było nas stać na wspólne wakacje. Przytuliłam ją i powiedziałam, że jej wybaczam i żeby już nie czyniła tak więcej, nie niszczyła innych rodzin, aby czyniła dobro. Uśmiechnęła się i podziękowała. Czułam w środku radość, że Bóg tak mną pokierował, bo to nie było moje zachowanie, a Boże i nic mi do tego. Po chwili pożegnania z nią, mocno się rozpłakałam po tych wszystkich informacjach, bo były bolesne, ale to mnie oczyściło i przeszło mi. Kiedy przyjechałam do domu, mąż był zdenerwowany, że tak długo mnie nie było i pytał, co mi nagadała?  Ja uśmiechnięta, że wszystko w porządku. Potem maż otrzymał sms-a od kochanki, że ma wspaniałą żonę i że  jestem cudowną kobietą. Od tego momentu na nowo zaczęliśmy budować nasze małżeństwo z miłością większą niż przed kryzysem, z obietnicą dla mojego męża, że miłość te zapieczętuje do niego dając mu SYNAJ. On wtedy jeszcze zaprzeczał kolejnemu potomstwu, ale taki mój mąż jest, najpierw mówi nie, a potem przychodzi opamiętanieJ i to też w nim kocham. Dodam, że alkohol został porzucony przez mojego męża i w naszym domu również. Relacje między moimi rodzicami a mężem powoli się odbudowywały. Najbardziej zagniewany i zatwardziały był mój tata, mama szybciej poczynała kroki do pojednania. Kiedy zbliżała się  Wielkanoc w 2019 roku, byłam z mamą i córkami na liturgii w Wielki Piątek, a mój mąż został w domu. Tata też został w domu, jednak źle się poczuł. Był już po zawałach. Nie miał kogo poprosić o pomoc, nikt nie odbierał telefonów z sąsiadów. Tak się wydarzyło, że nie miał wyjścia i zadzwonił po mojego męża, który zaopiekował się nim, zadzwonił po pogotowie, pomógł mu zdjąć buty, podał szklankę wody i przygotował dokumenty na przyjazd karetki i czuwał przy moim ojcu aż do mementu zabrania go do szpitala. Od tamtego wydarzenia zaczęli małymi krokami się jednoczyć ze sobą. Mąż był jeszcze skłócony z moim kuzynem, z tego wesela, na którym się poróżnił. Będąc po spowiedzi generalnej, do której przygotowywał się rok, pojednał się z nim przepraszając go i prosząc o wybaczenie. Mąż na każdy kroku teraz obdarowuje mnie gestami świadczącymi, jak bardzo mnie kocha i potwierdza to słowami. Mówi do dzieci przy stole, że ma piękną żonę a one mamę i że bardzo kocha ich mamę. Widzę, ile to znaczy dla naszych dzieci, kiedy obserwują, jak bardzo się kochamy i szanujemy. One z tego czerpią garściami i radują się z nami.

W 2021 rok w lipcu byłam w stanie błogosławionym. Mąż najpierw nie chciał trzeciego dziecka, nie był zadowolony z poczęcia, ale na drugi dzień ochłonął i zaczęliśmy się wspólnie cieszyć. Będąc w szóstym tygodniu ciąży poroniłam. To zdarzenie bardzo przeżyliśmy, ale jednocześnie  rozpaliło w sercu męża pragnienie kolejnego dziecka i kiedy dostaliśmy informację, że możemy się już starać, to z miłością poczynaliśmy starania. W listopadzie 2021 został poczęty nasz synek, radość nie do opisania, trwała cały ten czas stanu błogosławionego. Przebieg ciąży bez komplikacji. Na początku ciąży były małe plamienia, które okazały się niegroźne. Lekarz, który mnie wtedy przyjmował do szpitala, nie był zadowolony, że przyjechałam z tymi plamieniami. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam. Jednak kiedy trafiłam na salę, gdzie były dwie panie po operacji i potrzebowały nieustannej pomocy, wiedziałam, że zostałam wysłana na służbęJ. Nie skupiałam się wtedy na sobie a na drugim człowieku i radość płynęła na chwałę Panu, nic mi do tegoJ Kiedy nadszedł czas rozwiązania, po przyjściu na świat synek zaczął źle oddychać, spadła saturacja, miał zapalenie płuc i siniał. Na drugi dzień przewieziono synka do Ostrowa, bo stan się pogorszył. Wszyscy mnie zapewniali w szpitalu, że tak się zdarza i że będzie dobrze, lecz ja nie ufałam tym zapewnieniom. Przez ten cały czas towarzyszyła mi pieśń: „Wielbię Ciebie w każdym momencie…” Nie mając przy sobie synka i nie mogąc się nim zajmować i go pielęgnować, leżałam z dwiema dziewczynami, które zostały mamami po raz pierwszy. I tak jak w tej modlitwie świętej Teresy z Kalkuty”:

Panie, gdy jestem głodna, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje pożywienia; gdy chce mi się pić, przyślij mi kogoś spragnionego; gdy jest mi zimno, przyślij mi kogoś do ogrzania; gdy odczuwam przykrości, ofiaruj mi kogoś do pocieszania; gdy mój krzyż staje się ciężki, pozwól mi dzielić krzyż innej osoby; gdy jestem biedna, skieruj mnie do kogoś, kto jest w potrzebie; gdy nie mam czasu, daj mi kogoś, kogo mogłabym wesprzeć przez chwilę; gdy jestem upokorzona, spraw, bym miała kogoś, kogo mogłabym pochwalić; gdy jestem zniechęcona, przyślij mi kogoś, komu mogłabym dodać otuchy; gdy potrzebuję zrozumienia u innych, daj mi kogoś, kto czeka na moją wyrozumiałość; gdy potrzebuję, by ktoś zajął się mną, przyślij mi kogoś, kim ja mogłabym się zająć; gdy myślę tylko o sobie samej, zwróć moją uwagę na kogoś innego. Uczyń nas, Panie, godnymi służenia naszym braciom, którzy na całym świecie żyją i umierają biedni i wygłodniali. Daj im dzisiaj, posługując się naszymi rękoma, ich chleb powszedni. Daj im za pośrednictwem naszej wyrozumiałej miłości pokój i radość.

Choć nie modliłam się wtedy tą modlitwą, ale tak otrzymałam. Bo choć ja nie mogłam przytulać swojego synka, to przytulałam dzieci tych dziewczyn, pomagając im i podpowiadając, jak się zachować podczas pielęgnacji takiego maleństwa. One mogły też spokojnie iść do toalety i się zająć sobą, a ja czuwałam nad ich dzieciątkami. Wysyłałam wtedy moją Królową, Mamusię i Panią do mojego synka, aby go przytulała i ucałowała, bo ja nie mogłam. Po cięciu cesarskim nie mogłam być wypisana zaraz na drugi dzień, ale kiedy wróciłam już do domu, dzwoniliśmy z mężem do Ostrowa, po informację o stanie  zdrowia synka i możliwości zostania tam przy nim, otrzymaliśmy najgorszą informację. Synek miał ciężkie zapalenie płuc, wymioty krwią, nie  mógł samodzielnie oddychać. Stan był bardzo ciężki, był karmiony sondą. Po ludzku rozpacz, ale zarazem pokój w sercu; i nie nasza, ale Twoja Panie niech się wypełni wola, Tobie Jezu ufam. Kiedy jechaliśmy do szpitala, pojawiła się myśl w naszych głowach, że jedziemy się pożegnać z naszym synkiem. Modlitwa nasza do Boga nie była błagalna o uzdrowienie synka i nikogo nie prosiliśmy o modlitwę, było uwielbienie Boga w tym doświadczeniu i w cierpieniu naszego synka oraz zgoda na wypełnienie woli naszego Tatusia. Ty Panie wiesz, co dla nas jest dobre i potrzebne. Towarzyszyła mi podczas podróży do szpitala treść psalmu 23 „..choćbym chodził ciemną doliną zła się nie ulęknę bo Ty jesteś ze mną Panie…”.  Również ukazał mi się obraz Abrahama, jak był poddany próbie ofiary z  miłości i posłuszeństwa do Boga, miał zabić na ofiarę Bogu swojego jedynego syna Izaaka. Bóg nie pozwolił na skrzywdzenie Izaaka, bo widział, jak jest wierny Abraham i jego miłość do Boga jest większa, niż miłość do jedynego syna. Kiedy już byliśmy na miejscu, otrzymaliśmy informację, że tylko matka może wejść do szpitala. Mąż nie mógł nawet spojrzeć na synka. Widok synka w inkubatorze dla mnie matki był przerażający, te wszystkie rurki popodłączane do niego, żadnego wolnego miejsca na buzi, rączkach i nóżkach. Buzia i cała główka opuchnięta. Serce mi przyszywał ból, mieliśmy tylko czekać, bo nawet lekarze nie umieli powiedzieć, co może się wydarzyć. Trwając przy synku, odmawiając różaniec, dwa razy mocno czułam, jak Mateczka Przenajświętsza stoi i czuwa ze mną po drugiej stronie inkubatora. Było mnóstwo telefonów do mnie, choć mąż prosił, aby nie dzwonili do mnie, tylko do niego o informację, mimo trudności odbierałam i powtarzałam kilkakrotnie te same informacje. Nie było pretensji, wyrzutów i nic mi do tego, objawiała się w tym chwała Bogu. Zmagałam się jeszcze po cięciu cesarskim z  dolegliwościami z tym  związanymi, które nie wyglądały dobrze. Okazało się jeszcze w trakcie pobytu w szpitalu, że miejsce, które otrzymałam w pokoju szpitalnym jest tak trudno dostępne, że prawie niemożliwe do otrzymania. I w tej sytuacji Bóg też nam pobłogosławił, abym mogła być cały czas przy swoim synku. Każdy dzień przynosił małe, dobre wiadomości, po tylu stresach nie straciłam też pokarmu i mogłam je odciągać i mrozić do czasu,  kiedy tylko będzie mógł jeść synek. Po 17 dniach zostaliśmy wypisani do domu, mój mąż dopiero po tym czasie po raz pierwszy zobaczyć i przytulić synka. Jego radość była nie do opisania. Niech będzie Bóg uwielbiony i błogosławiony. Będąc w domu, co jakiś czas małe dolegliwości dokuczały synkowi. Jeździliśmy na kontrolę do Ostrowa do czterech specjalistów. W 2023 roku w styczniu trafiliśmy do miejscowego szpitala z podejrzeniem wirusa RSV, który objawiał się zapaleniem płuc i gęstą wydzieliną na płucach. Kolejne doświadczenie i trudność. Wytrzymać i ufać Bogu. Pierwszy test na tego wirusa okazał się ujemny, synek z dnia na dzień czuł się gorzej, leczenia farmakologicznego nie wprowadzono, synek dostawał tylko inhalacje. Zrobiono mu prześwietlenie, które wykazało zapalenie płuc, jednak nadal nie wdrażano leczenia farmakologicznego. Zrobiono szczegółowy genetyczny test, za którym czekano ponad dwa dni. Trafiliśmy do szpitala w środę wieczorem, noce były nieprzespane, przez cały tydzień tylko godzinę każdej nocy spałam. Synek nie mógł leżeć, bo kaszel nie pozwalał mu swobodnie oddychać i się dusił, bardzo cierpiał z każdym dniem. Siedząc na pół leżąco synek tak spał w moich ramionach. Ta moja ofiarność dla niego uśmierzała ból, jaki odczuwałby, leżąc na płasko w łóżku. Jego płacz codziennie był przeraźliwy, wołający o pomoc. W sobotę stan był krytyczny, nie miał siły pić mleka, bo się dusił, łapał powietrze, charczał, wyglądał tak, jakbym go traciła. Miałam myśl, aby wypisać go z tego szpitala i szukać ratunku w innym. Płakałam pielęgniarce i lekarzowi, że moje dziecko pogarsza się z dnia na dzień i nikt nie udziela mu prawidłowej pomocy. Przyjechała z Łodzi pani doktor, której na imię było BOGUMIŁAJ, ona dopiero wdrożyła prawidłowe leczenie i synek z dnia na dzień wracał do mnie coraz lepszyJ . Nadal nie było wyniku na RSV, mimo to lekarka ta działa z Bożą łaską. Otrzymał tlen, bo saturacja mu spadała. Kiedy już kolejny dzień i noc tak bujałam na rękach synka, czułam, że Bóg mi podtrzymuje moje ręce, bo to było ponad moje ludzkie siły i nie wiedziałam, że człowiek może zasypiać na stojąco chodząc z dzieckiem. Poprawiło się znacząco w środę, czyli pięć dni po podaniu sterydów. Kiedy patrzyłam na krzyż, ufałam, że Bóg wie wszystko, że to doświadczenie mam wytrzymać i widząc cierpiącego Jezusa Chrystusa na krzyżu oddawałam Jemu chwałę. Łaski, jakie otrzymaliśmy przez cierpienie mojego synka i naszej rodziny, która została tym doświadczona, były od razu widoczne. Pomimo zmęczenia i zatroskania, jakie towarzyszyły mojemu mężowi, on był mimo to tak łagodny dla mnie i dzieci, że dawał nam poczucie radości. Sytuacja stresująca nie wyprowadziła go z równowagi, zjednoczyliśmy się bardziej jako rodzina. Radość z daru naszych dzieci była nie do opisania, nasza rodzina, mąż, dzieci i dbanie o nich to dla mnie spełnianie się w roli kobiety żony i matki. Każdy trud, jaki przychodzi to też radość, że mogę wypełniać swoje powołanie oddając cześć i chwalę Bogu Ojcu. Nic mi do tego, mam słabości, upadki, nie jestem idealna i nie będę, ale to dobrze, bo to Bóg jest we mnie mocny, a nie ja, to Bóg czyni we mnie to, co mu się podoba. Ja pragnę współpracować z tą łaską, aby jej nie zmarnować i wywdzięczać się Bogu. Amen.

 Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu jak była na początku teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.

Świadectwo to złożyła kobieta, która na pierwszym miejscu pragnie stawiać Boga, bo wie, że jak Bóg jest na pierwszym miejscu to wszystko jest na swoim miejscu. Kobieta zawierzona Jezusowi przez Maryję, umiłowana córeczka Boga, dumna z męża i dzieci i uwielbiająca Boga za dar jakim jest moja rodzina, za dar bycia kobietą, żoną i matką. Kobieta, która nadal upada, ale szybko proszę o rękę Bożą aby powstać z upadku i do przodu. Choć bywają trudności związane z codziennością naszego życia, ale radość bycia ze sobą nas nie opuszcza i to.  Jest nam bardzo dobrze ze sobą, a to, co było dla nas nie istnieje, nie powracamy do przeszłości, nie żyjemy też przyszłością, tylko TU i TERAZ. Mężu, kochanie moje bardzo Cię kocham, jesteś moim wymarzonym. Amen

Niech Was Bóg błogosławi i strzeże, a Maryja otula Was Swoim Niepokalanym płaszczem. Amen.