Życie w lęku

Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu coś cię przestraszyło. Zakładam, że tak. Wyobraź sobie, że żyjesz w lęku całe życie. Boisz się dosłownie wszystkiego. Kiedy jesteś dzieckiem, sprawa jeszcze nie jest tak skomplikowana. Zawsze zawołasz mamę albo babcię i jakoś to będzie. Gorzej sprawa wygląda, gdy jesteś już dorosły. Głupio przyznać się przed kimś, że np. lękasz się coś publicznie powiedzieć. Czym innym bowiem jest strach autentycznie czymś spowodowany, a czym innym irracjonalny gnieżdżący się w twojej głowie.

Na pozór, kiedy ktoś na ciebie patrzy, wszystko wygląda ok. Tego nie widać. To rodzaj schizofrenii, tyle że niewidocznej na zewnątrz. Po pewnym czasie żyjesz już w symbiozie ze swoim nowym, a potem starym „znajomym”.

Masz już swoje nawyki. Wchodzisz do dużego pomieszczenia, gdzie ma odbywać się jakaś uroczystość i najpierw rozglądasz. Potem szukasz miejsca, na którym chcesz usiąść, zazwyczaj blisko wyjścia. Kiedy zrobi ci się niedobrze, szybko się ulotnisz. Patrzysz z niepokojem, czy można otworzyć okna, kiedy nagle nie będziesz mógł oddychać. Możesz nawet z innymi na ten temat żartować i śmiać się z siebie, ale tak naprawdę nie jest ci wesoło. I zaczynasz podwójne życie. Dochodzisz do mistrzostwa swojego aktorstwa. Nikt nie wie, z czym się zmagasz. Tylko ty i twój wróg.

Wreszcie docierasz do momentu, kiedy nie jesteś już w stanie normalnie funkcjonować. Twój organizm zaczyna odczuwać strach. Wariuje serce, ciśnienie. Paraliżuje ci ciało. Trzęsiesz się, nie możesz mówić.

I już nie wiesz, czy ty naprawdę jesteś chory czy dostajesz na głowę. Zaczyna się wędrówka po lekarzach. Od specjalisty do specjalisty. Niektórzy patrzą jak na dziwaka, inni nie słyszeli o takich dolegliwościach, jeszcze inni twierdzą, że taka twoja uroda. Dla bardziej zafałszowanego obrazu coś tam od czasu do czasu medycznie się pokaże. Jakieś odkrycie – ojej to tylko anemia, ale żeby aż takie dawała objawy??? Widać zdarza się… Chwila oddechu. A potem od nowa.

Dolegliwości nie mijają. Znowu drętwieje ci twarz, zaciska w krtani, gdy zasypiasz. No nic. Może faktycznie czas udać się do psychiatry. Przecież to nie wstyd! Pani przeprowadza wywiad, w zasadzie nic nie mówi, przepisuje pigułki. Te bierze się rano, tamte po posiłku. Tylko trzeba poczekać, bo od razu nie działają.

Czekasz. I tak już nigdzie nie wychodzisz. Przecież się boisz, nawet stać w kolejce. Permanentnie słyszysz w myślach – umrzesz! Nikomu nie mówisz, bo jak zaczynasz cokolwiek, słyszysz – ogarnij się! To jest tylko w twojej głowie. Walcz! Walczę. Leki zaczynają działać! Jaka ulga! I po co ja się tak męczyłam?! Niektórzy chorują na stawy, inni na nerwy. Widocznie u mnie to drugie. Ciotka tak miała, mama tak miała, kuzynka tak ma, to i ja tak mam.

Zaczynasz na nowo cieszyć się życiem. Po dwóch latach rezygnujesz z tabletek. Nawet udaje ci się jakoś przejść syndrom odstawienia. Jakiś czas ok. A potem od nowa. Jazda się zaczyna. Zasypiasz – drętwienia, wybudzasz się w nocy – ścisk w krtani, łomot serca. Co jest? Kolejne odkrycie. To od tabletek na cholesterol. Kazali brać, bo wysoki, a ja obciążona genetycznie. To brałam. Przestaję. Nic nie mija. Ojej. Pani ma tarczycę chorą! Pani nie zwariowała. Jest! Nowa diagnoza! Leczymy tarczycę! Wyleczona.

Kolejna atrakcja. Marzyłaś o ogródku. Po marzeniu. Alergia. W ziemi nie możemy robić. Testy. Uczulenie na grzyby i pleśnie, a i soję. No… To wszystko wyjaśnia. Skąd te zaciski itp. Panin doktor naprawdę przejęta. Się za mnie wzięła. Bo anemia wróciła. A o to trzeba zadbać. No to dbam. Martwi się o mnie, bo nawet ciśnienia nie może mi zbadać. Na widok aparatu do mierzenia dostaję palpitacji. Na pewien czas uspokajam się. Poprawiam kondycję.

Trafiam do wspólnoty. Spowiedź generalna. Przewodnik duchowy mówi, że to nie choroba. Żadne alergie, bo w międzyczasie przestałam jeść gluten, cukier, czekoladę itp. kazał zjeść babeczkę – nic mi nie jest. Na wadze przybrałam.

Już rozumiem, już wiem czyja to robota. Jest dobrze. Nie. Jednak niedobrze. Znowu akcje. Lekarz. Szpital. Ciśnienie. Walenie serca. Badania. Anemia. Miła pani doktor. Jest pani książkowym przypadkiem. To minie. Weź tu pracuj. Jesteś na granicy wytrzymałości. Ale trwasz. Bo to próba jest. Czy wytrzymasz. Czy nie zaczniesz Bogu nic zarzucać, że ty tyle dla niego, a On ci nie pomaga. Zmagasz się każdego dnia. Ale trwasz. Już nie chce ci się o tym gadać. Masz poczucie, że ci nie wierzą. Inni mają trudniej, więc przestań się mazać.

Uczysz się z tym żyć. I wierzysz Bogu, że jakiś ma w tym plan. Jaki? Tego nie wiem. Może kiedyś mi to powie. Trwam.